Zbrodnia w szpitalu szarytek
Poprosił o rozmowę z siostrą przełożoną. Gdy kobieta przyszła do kancelarii szpitalnej, posłał jej 4 kule z 10-strzałowego Mausera, zabijając ją na miejscu. Nie poprzestał na jednej zbrodni.
W 20-leciu międzywojennym lubelski szpital im. św. Wincentego a Paulo, zwany potocznie Szarytkami (ze względu na pełniące posługę zakonnice) oprócz wypełniania innych zadań, udzielał pomocy doraźnej w nagłych wypadkach. Pogotowie ratunkowe codziennie przywoziło poszkodowanych do lecznicy, zajmującej pomieszczenia dawnego klasztoru przy ulicy Staszica, gdzie składano połamane kończyny i zszywano podziurawione kulami lub majchrem rany, a nieszczęśliwie zakochane pensjonarki, które truły się esencją octową poddawano płukaniu żołądka. Szpital znajdował się pod bezpośrednim nadzorem ministra spraw wewnętrznych i był znakomicie jak na tamte lata wyposażony. Dysponował aparaturą rtg, aseptyczną salą operacyjną i nowoczesną porodówką.
Ludzkie dramaty były tu chlebem powszednim. Wydawać by się mogło, że personel medyczny widział już tyle, że nic nie jest w stanie go zaskoczyć. Nigdy wcześniej nie doszło jednak do morderstwa w samym szpitalu. 22 grudnia 1936 r. niezrównoważony psychicznie mężczyzna zastrzelił z rewolweru przełożoną zgromadzenia Szarytek i jedną z posługaczek. Trzecią kobietę ranił.
W artykule piszemy o zbrodni z okresu dwudziestolecia międzywojennego:
Nosek miał w torbie nie tylko listy, ale także rewolwer Mausera na 10 naboi. Posłał zakonnicy cztery kule. Jedna z nich utkwiła w sercu
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień