Wypadek na stacji w Słowiku

Czytaj dalej
Fot. Jarosław Kosmatka
Jarosław Kosmatka

Wypadek na stacji w Słowiku

Jarosław Kosmatka

Kierowca ma poparzone ręce, a przedstawiciele stacji nie poczuwają się do winy za wypadek. W środę straż pożarna wydała zakaz używania dystrybutora aż do kontroli uprawnionego diagnosty

Tankowanie gazu już do końca życia będzie się kojarzyć pani Sławomirowi z ogromnym bólem i obojętnością pracowników stacji benzynowej w Słowiku niedaleko Zgierza przy dawnej krajowej „jedynce”.

- Regularnie jeżdżę tą trasą z Łodzi na północ. W niedzielę, 23 kwietnia, standardowo zatrzymałem się na tej stacji, by zatankować gaz LPG. Często tu tankowałem, bo zawsze mieli gaz trochę taniej niż stacje konkurencji - opowiada łodzianin.

W feralną niedzielę mężczyzna podszedł do dystrybutora, zdjął pistolet i podpiął do wlewu płynnego gazu w aucie. - Coś było nie tak. Nie zdążyłem nawet wezwać pracowników stacji, gdy gaz wystrzelił z pistoletu i poparzył mi dłonie - mówi mężczyzna. Niestety nie miałem rękawic ochronnych ani okularów, bo nie było ich przy dystrybutorze.

Po chwili na rękach pojawiły się bąble i zaczerwienienia. Kierowca wbiegł na stację po pomoc. - Mieli to gdzieś. Dali mi tylko kremik z lekceważącym stwierdzeniem, że się zagoi - mówi łodzianin.

Nasz Czytelnik pojechał na pogotowie. - Tam nikt nie miał wątpliwości, że zdarzył się wypadek i mam poparzone ręce (zmrożony gaz powoduje analogiczne obrażenia do poparzeń - red.) - mówi łodzianin.

Mężczyzna próbował skontaktować się z właścicielami stacji, ale pracownicy do tego nie dopuścili. Poprosił więc nas o interwencję.

W środę podjechaliśmy pod ten sam dystrybutor z zamiarem zatankowania gazu do samochodu. Zgodnie z instrukcją obsługi urządzenia, chcieliśmy założyć rękawice ochronne, ale ich nie było. Gdy pracownicy stacji, zauważyli, że robimy zdjęcia, wyszła miła pani i zaproponowała pomoc w tankowaniu. Jednak nie miała środków ochrony rąk i twarzy.

Podziękowaliśmy i poprosiliśmy o kontakt z właścicielem lub kierownikiem. Odmówiono nam, więc zostawiliśmy kontakt do siebie. Późnym popołudniem oddzwonił do redakcji prezes zarządu firmy - właściciela stacji.

W rozmowie telefonicznej powiedział nam, że kierowca sam jest sobie winien, bo stacja nie jest samoobsługowa. Usłyszeliśmy też, że jeśli napiszemy negatywnie o stacji, to spotkamy się z nim w sądzie. Później zmienił zdanie i „przestał być” upoważniony do reprezentacji firmy.

- Sprawę będą wyjaśniać policjanci, po zawiadomieniu, jakie złożył poszkodowany - mówi mł. asp. Magdalena Czarnacka, oficer prasowy KPP w Zgierzu.

Jarosław Kosmatka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.