Wybory samorządowe 2018. Jak stracić władzę sześciuset głosami, czyli łódzki dogmat o nieomylności

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Szymczak
Marcin Darda

Wybory samorządowe 2018. Jak stracić władzę sześciuset głosami, czyli łódzki dogmat o nieomylności

Marcin Darda

Wybory wyborami, ale prawdziwa walka o zdobycie władzy w województwie dopiero się zaczyna. W jej cieniu w PO trwa szukanie winnych porażki. Koalicja PO-PSL leczy kaca po oddaniu łódzkiego sejmiku PiS, a rządziła trzy kadencje. Kac boli podwójnie, bo egzegeza porażki pokazuje, że zdecydować mogły głosy... 600 osób, choć jeden z nowych radnych PO przedstawia inne wyliczenia.

W Koalicji Obywatelskiej i PSL wciąż leczą bolesnego kaca po utracie województwa, w SLD, czyli u naturalnego antypisowskiego sojusznika, też. Trwa szukanie winnych, ale po cichutku, bo lepiej świętować bezapelacyjne zwycięstwo Hanny Zdanowskieji jej komitetu w Łodzi.

Tyle że tej porażki zamieść pod dywan się nie da, bo dla partyjnych aparatów PO i PSL będzie jak dla fanów telenowel nagłe zaniechanie emisji serialu „Klan”, tylko bardziej bolesne, bo przecież trzeba będzie sobie poszukać pracy. PiS zdobyło 17 mandatów radnych, KO i PSL łącznie 16, czyli to PiS ma większość w 33-osobowym sejmiku, wyznacza marszałka i zarząd województwa, a wymiana aparatu urzędniczego pójdzie o wiele głębiej, obejmie setki stanowisk.

W pierwszej kolejności za porażkę winione jest PSL, które przed czterema laty wzięło 10 mandatów, a teraz tylko cztery. Paradoks jednak polega na tym, że wicemarszałek ludowców Artur Bagieński zdobył prawie 17 tys. głosów, a radnym i tak nie został. Tak po prostu działa system przeliczeniowy metodą d’Hondta w małych okręgach, który przy wysokiej mobilizacji wyborców PiS i antyPiS wyciął ludowców z przyzwoitymi nawet wynikami. Drugim winnym ma być SLD. W Łodzi Sojusz poszedł ze Zdanowską, ale poza Łodzią szarpnął się na własny szyld. Tomasz Trela, szef SLD w regionie, przed wyborami się odgrażał, że SLD zdobędzie 3-4 mandaty. Jak zaś wiemy, stracił nawet ten jeden, który zdobył w 2014 r.

Gdyby to była Skrzydlewska

Ale jest jeszcze jedna przyczyna, być może najistotniejsza. Otóż gdy się okazało, że liderem listy KO w Łodzi jest Paweł Bliźniuk, w Platformie powiadano po kątach, że to błąd, bo jego nazwisko nigdy jeszcze nie zostało rzucone w wyborach na całą Łódź i lepiej było ustawić jako lidera listy Joannę Skrzydlewską. Z rozpoznawalnym nazwiskiem na szczycie lista KO miałaby wyższy uzysk głosów. „Żeby nie było tak, że przez to omsknie nam się jeden mandat, który o wszystkim zdecyduje, i pójdziemy wszyscy w diabły” - wieszczył jeden z polityków PO.

I nie była to odosobniona refleksja. Wyniki wyborów te przewidywania potwierdziły. Skrzydlewska zdobyła prawie 57 tys. głosów z trzeciego miejsca, Bliźniuk 48 tys. głosów. W PO mówią, że gdyby ich zawczasu zamienić miejscami, dziś spokojnie KO układałaby zarząd województwa, tym bardziej że według PiS, o utracie władzy zdecydowała różnica 600 głosów na niekorzyść KO. Jaka to skala? Mniej więcej połowa stanu osobowego urzędu marszałkowskiego. Sam radny Bliźniuk przedstawił swoje wyliczenia. Wynika z nich, że zabrakło ponad 25 tys. głosów. Tyle tylko, że ta diametralnie większa liczba nie stawia Pawła Bliźniuka w lepszej sytuacji jako lidera listy, a jeszcze bardziej skłania do dyskusji, "co by było gdyby to była Skrzydlewska"

Kac jest tym mocniejszy, że racjonalnych powodów Hanna Zdanowska, szefowa regionu PO, nie miała, by pchać Bliźniuka na szczyt listy. Zdecydowały ich relacje, potrzeba prestiżu płynącego z pierwszego miejsca dla jej bliskiego współpracownika, był to też sygnał, kto w razie zwycięstwa ma być marszałkiem. Pytanie tylko, czy ktokolwiek oficjalnie zwróci prezydent uwagę na ten błąd, a jeśli tak, czy to w ogóle do niej dotrze. Nikt z otoczenia błędu jej nie wytknie. Te 72 proc. i 215 tys. głosów, które otrzymała, będzie jak dogmat o jej nieomylności.

Z drugiej strony, wynik Zdanowskiej jest miażdżący. Łódź prawdopodobnie, tak czy siak, prezydent zdobyłaby w I turze, ale ten niezwykły wynik zawdzięcza przede wszystkim oficjelom PiS, ministrowi Jackowi Sasinowi i wojewodzie Zbigniewowi Rauowi. Obaj, zapowiadając wygaszenie jej mandatu po wyborach, po prostu wycięli w pień centrowy elektorat, który rozważał oddanie głosów na PiS, ale wybrał Zdanowską, jej komitet oraz listę KO do sejmiku. Dlaczego? Nie spodobała się próba wejścia do magistratu kuchennymi drzwiami. Może Hanna Zdanowska powinna pomyśleć, czy Sasinowi i Rauowi nie dać honorowego członkostwa w PO...

Rok nie wyrok...

Ale sama prezydent też ma problemy. Po pierwsze, ciąży na niej prawomocny wyrok grzywny, a wojewoda jeszcze przed wyborami zapowiedział, że w przypadku zwycięstwa będzie dążył do uchylenia jej mandatu. Nie oznacza to szybkich rozstrzygnięć, bo wojewoda nie wydaje decyzji prawomocnej, sprawa przed sądami może się toczyć nawet rok, tak jak to ostatnio było z uchylaniem mandatu burmistrza Głowna.

Tymczasem dla Zdanowskiej ten rok będzie mieć fundamentalne znaczenie, bo właśnie po roku od wykonania zaciera się wyrok grzywny. Zdanowska 20 tys. zł grzywny wpłaciła dzień po wyroku, zatem pod koniec września 2019 r. batalia sądowa o jej prawo do stanowiska może jeszcze trwać, a ona w świetle prawa karaną już nie będzie. Właśnie w taki sposób marzenia PiS o komisarzu dla Łodzi mogą się zakończyć.

Druga sprawa to kwestia pieniędzy unijnych. Z magistratu idzie przekaz, że z PiS-owskim sejmikiem Łódź Zdanowskiej może zapomnieć o pieniądzach z UE, bo kasa szerokim strumieniem pójdzie w teren, głównie tam, gdzie wygrało PiS.

- Nic nie jest przesądzone, przekonajmy się najpierw, czy pani prezydent będzie w ogóle chciała z nami rozmawiać, czy jest skłonna dla dobra swojego miasta wznieść się ponad własne uprzedzenia, bo na razie z jej słów bije tylko pogarda wobec nas - mówi jeden z polityków PiS.

Na kluczowe kwestie, takie jak rewitalizacja kwartałów śródmieścia, pieniądze są już zapewnione. - Ale to nie znaczy, że nie będzie z pieniędzmi problemów - mówi jeden z urzędników marszałkowskich. - Zmiana władzy w województwie może oznaczać dla Łodzi kontrolę za kontrolą procesu wydatkowania, a to nie pomaga w niczym.


Przez córkę po sejmik

W KO i PSL do końca ze zmianą władzy się jeszcze nie pogodzili. W drugim dniu po wyborach, gdy było już raczej jasne, że PiS przejmie sejmik, krążyły opowieści, że prezes ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz udał się z krótką, acz ważną misją do Skierniewic. Celem podróży miał być dom Krystyny Ozgi, niegdyś mocnej postaci PSL. Córka Krystyny Ozgi, Beata Ozga-Flejszer, jest radną sejmiku, mandat zdobyła z listy PSL.

W trakcie kadencji opuściła jednak klub i w ostatnich wyborach wystartowała z listy PiS do sejmiku. Kosiniak, używając swego czaru i talentów dyplomatycznych, miał nakłaniać byłą posłankę, by „odwróciła” córkę na PSL, czego efektem byłoby 17 mandatów po stronie KO i PSL, a PiS poszłoby w odstawkę. Czy to prawda z tą misją Kosiniaka? Nikt tego nie potwierdza. Ale ta opowieść, która krąży po gabinetach w urzędzie marszałkowskim, pokazuje, jaka jest determinacja, by się przy władzy utrzymać.

Kandydaci do „odwrócenia”

Dzień później okazało się, że Ozga-Flejszer mandatu i tak nie zdobyła, nie było zatem kogo „odwracać”. Kandydatów do „odwracania” jest jednak więcej. Kluczowy jest były marszałek województwa z Platformy Włodzimierz Fisiak, dziś polityk Porozumienia i radny klubu PiS w sejmiku. W PO i PSL panuje przekonanie, że „ambitny Włodek Fisiak” stanowiska marszałka od PiS nie dostanie, wobec tego przyjmie propozycję tego stanowiska od ustępującej władzy.

Nie wiadomo, czy to pomysł poważny, bo w PO nie pamiętają już, w jaki sposób przestał być w 2010 r. marszałkiem. Zdobył wtedy najwyższy indywidualny wynik, ponad 20 tys. głosów, a listy PO w okręgach wypadły lepiej niż ostatnio - 13 mandatów radnych. Ale w PO w bezdyskusyjny sposób swoją koncepcję wprowadził ówczesny silnoręki w partii Andrzej Biernat. Na radzie regionu partii głosowano nad rekomendacją dla przyszłego marszałka, a kandydatura Fisiaka nawet nie stanęła. Wybrano ówczesnego wicemarszałka Witolda Stępnia, którego z Konstantynowa Łódzkiego dwa lata wcześniej ściągnął... Fisiak. Dla Fisiaka było to o tyle upokarzające, że zarówno Biernata, jak i Stępnia wcześniej holował po stanowiskach jako burmistrz Konstantynowa Łódzkiego.

Sporo mu zawdzięczali, a przy pierwszej okazji wysadzili z siodła. Nawet ówczesna wojewoda Jolanta Chełmińska strofowała Biernata, że za nic ma zasady demokratycznych wyborów, dziś powiedzielibyśmy - wolę suwerena. W konsekwencji Fisiak spadł na margines PO, usunięto go z partii po samowolnym starcie do Senatu, a dziś jest radnym klubu PiS.

Jego dawny przyjaciel, marszałek Witold Stępień, może uchodzić za największego przegranego tych wyborów, a skala tej porażki ma kilka pięter. Zdobył największą liczbę głosów spośród wszystkich kandydatów KO poza Łodzią, ponad 21 tys., a musi się pakować. Drugie piętro porażki Stępnia to fakt, że szef gabinetu Marcin Młynarczyk przepadł w wyborach na burmistrza jego Konstantynowa Łódzkiego. Stępień, jako szef Rady Nadzorczej Przedsiębiorstwa Komunalnego Gminy Konstantynów Łódzki, mógł się właśnie tam ulokować po utracie fotela marszałka.

Tymczasem trzecie piętro porażki jest takie, że burmistrzem Konstantynowa został Robert Jakubowski. Panowie świetnie się znają, nieraz współpracowali, do czasu gdy marszałek zwolnił Jakubowskiego z posady dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Pracy. Wybór Jakubowskiego na burmistrza oznacza, że marszałek wkrótce się pożegna także z wartą 40 tys. zł rocznie posadą szefa rady nadzorczej spółki w rodzinnym mieście.

Rachunek za „przestępcę”

A kto zostanie marszałkiem? Według przecieków z PiS, miał nim być Łukasz Magin, przynajmniej tak chciała rzecznik rządu Joanna Kopcińska, szefowa okręgu łódzkiego PiS. Magin jednak nie został nawet radnym sejmiku. Mając czwarte miejsce na liście, winien szukać poparcia poza twardym elektoratem PiS, tymczasem serwował przekaz jeszcze bardziej radykalny niż Sasin i Rau razem wzięci, przy każdej okazji nazywając Zdanowską przestępcą. Tymczasem twardy elektorat głosował na jedynkę listy oraz na Halinę Rosiak, co było do przewidzenia, bo była nr 5, ale jednak najwyżej ulokowaną kobietą na liście.

Błąd Magina pokazuje dobrze casus Waldemara Budy, kandydata PiS na prezydenta Łodzi. Buda kompletnie pomijał przekaz pod tytułem „wygaszamy po wyborach mandat Zdanowskiej”, nie było go też w otoczeniu Sasina ani wojewody Raua, gdy obudzili potężny ładunek emocji, zapowiadając wygaszenie mandatu Zdanowskiej. I skorzystał. Ma wyższy wynik niż Kopcińska przed czterema laty, różnica między jego wynikiem a wynikiem listy PiS do Rady Miejskiej wynosi 1 pkt proc. A między wynikiem Kopcińskiej a listy PiS w 2014 było aż 7 pkt proc. różnicy na jej niekorzyść.

Wracając do zarządu województwa... Jego skład ustali oczywiście Nowogrodzka, która teraz ma problem poznawczy. Do sejmiku weszło sporo nowych radnych PiS, często z odległych miejsc, centrala zatem musi się rozeznać, kto jest kim w ujęciu frakcyjnym. I tak ułożyć zarząd, by się tych 17 radnych nie pozagryzało. Bo jest możliwe, że każdy z nich chce być marszałkiem. Z Nowogrodzkiej dochodzą wieści, że „jest ciekawa koncepcja na zarząd województwa w Łodzi”, ale decyzja nie zapadnie przed drugą turą wyborów. Przewidzieć też nic nie sposób, bo to PiS. Nieprzewidywalni.

Marcin Darda

Dziennikarz Dziennika Łódzkiego. Najważniejsze informacje ze świata polityki, samorządów i partii politycznych Łodzi i regionu łódzkiego. Informacje zdobywam sam, zazwyczaj takie, którymi władza nie chciałaby się chwalić na konferencjach prasowych.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.