Tramwaje, co bez konia chodzą...

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Marek Niedźwiecki

Tramwaje, co bez konia chodzą...

Marek Niedźwiecki

Na dzień przed wigilią, na ulice Łodzi, jako pierwszego miasta w zaborze rosyjskim, wyjechały elektryczne tramwaje. Rok wcześniej magistrat łódzki podpisał umowę z grupą przemysłowców łódzkich, dotyczącą rozpoczęcia i warunków eksploatacji sieci tramwajowej na terenie miasta. Tramwaje - taka była idea - miały przewozić za dnia pasażerów, a w nocy - towary do fabryk.

A w maju zwykłem jeździć, szanowni panowie, na przedniej platformie tramwaju! Miasto na wskroś mnie przeszywa! - nie krył swego entuzjazmu dla nowego środka lokomocji Julian Tuwim. Łódzki poeta miał zapewne na myśli jazdę na nieosłoniętym pomoście wagonu tramwajowego typu Herbrand GE-58, którym można było podróżować przez miasto od roku 1910 aż po 1958, kiedy zakończył pasażerską służbę, przechodząc jeszcze na trzy lata do obsługi technicznej. Dziś starszego bratanka Herbranda GE-58, Herbranda VNB-125 - który zapoczątkował historię łódzkiej elektrycznej komunikacji - możemy spotkać już nie na szynach, a na kołach, kiedy jako atrakcja turystyczna majestatycznie przemierza ulicę Piotrkowską.

Oczywiście, przyjemnie podróżowało się herbrandami w maju. Gorzej - zwłaszcza motorniczemu - gdy dokuczały mróz, deszcz i wiatr. Bowiem nie dosyć, że nieosłonięte, wagony nie były ogrzewane, kierujący nie miał nawet - wprowadzonego dopiero w 1936 roku - trójnożnego metalowego stołka z drewnianym siedziskiem. Musiał więc stać i marznąć przez całą drogę. Co więcej, innych użytkowników miejskiego ruchu nie mógł ostrzegać mechanicznie (takie "nożne" rozwiązanie wprowadzono dopiero po I wojnie światowej w polskich silnikowych wagonach tramwajowych, m.in. typu Lilpop), a używał tylko ręcznego dzwonka, osadzonego na korbie hamulca.

Na długiej ławce, tyłem do okna

Wybierając się w podróż tym eleganckim, jak tamte czasy, pojazdem, siedzieć musieliśmy na drewnianych długich ławkach, usytuowanych pod ścianami wagonu, tyłem do okien. Obok mogło zasiąść 19 innych pasażerów, miejsc stojących wystarczało dla 24 kolejnych. Wnętrze wagonu po zmroku oświetlały żarówki elektryczne. Tramwaje były dwustronne, co umożliwiało motorniczemu na końcu trasy przesiadkę, czyli zajęcie miejsca po drugiej stronie wagonu i ruszenie w drogę powrotną. Ten manewr był konieczny, ponieważ dopiero w latach 40. pojawiły się pierwsze krańcówki (typowe łódzkie słowo na określenie pętli tramwajowej - od słowa "kraniec", czyli koniec), umożliwiające zakręcenie i powrót na trasę.

Tramwaj na Gwiazdkę 1898 r.

Rozsiedliśmy się w Herbrandzie GE-58 - jednym z pierwszych, ale oczywiście nie premierowym łódzkim tramwaju elektrycznym. Bowiem te pojawiły się w Łodzi - jako pierwszym z miast zaboru rosyjskiego! - już 23 grudnia 1898 r. W Warszawie jeszcze przez 10 kolejnych lat kursowały tramwaje konne! Rok przed tym, gdy mieszkańcy Łodzi otrzymali nowoczesny gwiazdkowy prezent, magistrat łódzki podpisał umowę z grupą przemysłowców łódzkich o rozpoczęciu i warunkach eksploatacji sieci tramwajowej na terenie miasta.

Była to m.in. konsekwencja, zakończonej niepowodzeniem, próby uruchomienia w Łodzi w połowie lat 80. XIX wieku tramwaju konnego. Z konnych tramwajów rezygnowano przede wszystkim ze względów higienicznych. Wiązałoby się to bowiem z koniecznością budowy - w i tak już zatłoczonym centrum - wielkich stajni, co pogorszyłoby warunki sanitarne miasta, liczącego w latach 90. XIX wieku już ponad 300 tysięcy mieszkańców.

Ostatecznie zdecydowano się na czystsze i szybsze tramwaje elektryczne. Wybrano wąski rozstaw torów (100 cm), a tramwaje - taka była idea - miały przewozić za dnia pasażerów, a w nocy - towary do fabryk. Dla ogromnego przemysłowego miasta, pozbawionego szerokich przelotowych ulic i obwodnic, było to idealne rozwiązanie. Pozwoliło na oddech zapchanemu śródmieściu, gdzie krążyły tysiące dorożek, powozów i bryczek oraz rozmaitych wozów z towarami.

Z Placu Kościelnego do Paradyża

Powstałe przedsiębiorstwo Towarzystwo Dróg Żelaznych Miejskich w pierwszej kolejności wytyczyło dwie, dość krótkie - łącznej długości 5,8 km - linie tramwajowe, obsługujące śródmieście. Tramwaje regularnie kursowały na trasach: plac Kościelny - Górny Rynek (obecnie plac Reymonta) oraz park Helenów - Piotrkowska - restauracja Paradyż (okolice obecnego Centralu). Jednak dwa miesiące później były to już cztery linie, a w 1900 roku rozszerzono sieć tramwajową do dziewięciu linii, liczących w sumie 25 km.

Ciekawostką przypomnianą przez Juliana Tuwima w "Kwiatach polskich" było to, że w roku 1902, ze względu na powszechny jeszcze wówczas analfabetyzm, wprowadzono tramwajowe kolorowe tablice informacyjne. Poeta tak je wspominał:

Na cmentarz żółta trójka wiedzie,
Do domu szóstka granatowa,
Zieloną czwórką się dojedzie
Do zielonego Helenowa. (...).
Piątka spod lasu też zielona,
Lecz białym pasem przedzielona; (...)
Dziesiątka jest niebiesko-biała,
Dwójka czerwienią fabryk pała (...)
Już nie pamiętam, jak ósemka...
Żółta z niebieskim? Czy w pasemka?

Marek Niedźwiecki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.