To dopiero historia! Jak w Łapach urządzono wielkie polowanie na lisa

Czytaj dalej
Fot. Materiały Luizy Kowalewicz
Julita Januszkiewicz

To dopiero historia! Jak w Łapach urządzono wielkie polowanie na lisa

Julita Januszkiewicz

To dopiero historia! Po Łapach błąkał się chory lis. Urzędnicy byli bezradni. Sprawy w swoje ręce wzięła Luiza Kowalewicz. By złapać rudzielca przyjechała aż z Gołdapi. Pomogli jej znajomi, mieszkańcy i białostockie Towarzystwo Ochrony Zwierząt. Teraz na portalu pomagam.pl trwa zbiórka pieniędzy.

Chciałam pomóc mieszkańcom, bo widziałam bezradność urzędników. Nie można pozwolić na to, by dzikie i tak chore zwierzę chodziło po mieście. Tego lisa przecież mogło złapać dziecko. Mógł kogoś ugryźć. Kto by wtedy za to odpowiadał? - pyta Luiza Kowalewicz.

Od niemal miesiąca miasto żyło tym, że po ulicach przemyka lis. Zauważyli go policjanci z łapskiego komisariatu. I od razu powiadomili tamtejszy urząd miejski. Owszem, byli zaskoczeni. Bo przecież to nie jest częsty widok w Łapach.

Drapieżnik błąkał się po ulicy Głównej, w samym centrum miasta. Był ponoć widziany na schodach Biedronki oraz przy Marcelku ( popularny plac w Łapach, gdzie spotyka się młodzież i starsi. A nazwa wzięła się od pomnika Marcelego Nowotki, który stał przed laty na placu).

Podlaskie. 353,5 mln złotych trafi w tym roku na drogi lokalne (zdjęcia, wideo)

- Wybrałam się z wnukami na Marcelek na lody. Patrzymy, a tu idzie lis. To dopiero była atrakcja! - mówi mieszkanka Łap.

O błąkającym się lisie pisał także "Kurier Poranny".

- Lisa oglądał także weterynarz, który stwierdził, że zwierzę nie wygląda na chore na wściekliznę, a kolor jego futra jest typowy dla tej pory roku" - twierdził Krzysztof Gołaszewski, burmistrz Łap. 23 sierpnia przysłał nam w tej sprawie oficjalne pismo. Z własną pieczątką.

Łapy. Przy szpitalu w Łapach trwa budowa SOR. Zobacz jak przebiegają prace (zdjęcia)

Tyle że Joanna Pilawska z przychodni weterynaryjnej w Łapach przekonywała, że pracownik, który został wezwany, żadnego lisa nie widział. Ona zresztą też nie.

Burmistrz zapewniał nas, że miasto wynajęło profesjonalną firmę, która ma uprawnienia do odławiania zwierząt i się tym profesjonalnie zajmuje. Lis miał być złapany i wywieziony z miasta. Ale się nie udało.

A w internecie dalej huczało, że lis grasuje w mieście. Na Facebooku łapianie żywo komentowali gdzie on jest, kto go widział.

" Lis kręci się właśnie przy przedszkolu na Piaskowej... Wygląda strasznie...." - komentowała przejęta jedna z internautek.

Komentarze uważnie czytała Luiza Kowalewicz, która pochodzi z Łap, a od niemal dziesięciu lat mieszka w Gołdapi.

- Napisałam do jakich ośrodków można się zwrócić o pomoc. Obejrzałam filmik, na którym lis biegał po centrum, a jakiś starszy pan odganiał go. Zaniepokoiłam się tym - przyznaje pani Luiza. - Widać było też, że zwierzę cierpi. Mieszkańcy byli zmuszeni do oglądania tego. Błagali o pomoc dla lisa

Już podczas oglądania filmiku zauważyła, że zwierzę jest bardzo chore. Ma świerzb.

- Jest to zakaźna choroba, śmiertelna dla dzikich zwierząt, atakuje też domowe. Może się nią zarazić pies i człowiek - tłumaczy Luiza Kowalewicz.

Zaczęła działać. Dzwoniła po ośrodkach, stowarzyszeniach i osobach prywatnych, które pomagają dzikim zwierzętom. Gdy już znalazła ośrodek, który przyjąłby lisa, przebadał go, ale natrafiła na problem. Trzeba było załatwić żywołapkę.

Ogłosiła na Facebooku, że jej poszukuje. Wtedy napisała do niej pracownica z Urzędu Miejskiego w Łapach. Opowiedziała o tym, że Łapy mają problem z lisem.

- Napisałam, jej szereg wiadomości, na które nie raczyła mi odpisać. To mnie bardzo zdziwiło, że nie ma odzewu - mówi pani Luiza.

Zadzwoniła więc do łapskiego urzędu. Usłyszała, że "zakupiono żywołapkę, ale lis nie chce się złapać".

Pani Luiza o akcji opowiada ze szczegółami. Pomogło jej Towarzystwo Ochrony Zwierząt w Białymstoku, które udostępniło żywołapkę. Bo ta należąca do urzędu była nieodpowiednia.

- Była bardzo długa, nie mieściła się tam gdzie przebywał lis. Ciężko byłoby ją ustawić - zauważa mieszkanka Gołdapi. I dodaje: Stała nie na lisiej trasie, czyli tam gdzie on chodził najczęściej. Była postawiona, ot tak sobie, bez żadnego nakrycia, które imitowałyby lisią norę.

Kiedy pytamy ją skąd wiedziała gdzie bywał drapieżnik, odpowiada:

- O tym wiedzieli wszyscy mieszkańcy. Były udostępniane nagrania, były robione zdjęcia. Lis schronił się w opuszczonym domku niedaleko przedszkola przy ulicy Polnej - opowiada Luiza Kowalewicz. - Dla mnie to niewyobrażalne, by ten lis tam chodził. To było niebezpieczne dla dzieci, które mogłoby pomylić lisa z psem i go pogłaskać.

Łapy: Koncert charytatywny dla Filipka. Mnóstwo ludzi wsparło chorego chłopca [ZDJĘCIA]

Wybrała się więc do kryjówki rudego intruza. Pierwszy raz zobaczyła, kiedy wyglądał z okna starej drewnianej chałupy. Ale nie próbowała go łapać. Chciała zorientować się w jakim jest stanie. Podświetlała go latarką, by zobaczyć jak postępuje choroba, jak lis zareaguje na to, że w tak blisko jest człowiek. Wcześniej, jak opowiada, koleżanki z Białegostoku i z Łap tam najczęściej był widywany, rozłożyły lek - łagodzący objawy świerzbowca. Kupiły go za własne pieniądze.

W sobotę pani Luiza znowu odwiedziła kryjówkę. Ale lisa tam nie zastała. Postanowiła więc przestawić żywołapkę w innym miejscu.

- Weszłam do środka. Musiałam zachować szczególną ostrożność. Dom, w którym koczował drapieżnik rozpadał się. Poszłam strych. Bałam się, że może mi coś na głowę upaść - relacjonuje przejęta.

Objeździła Łapy po kilkanaście razy. Spacerowała po osiedlach , sprawdzała różne zakamarki oraz miejsca gdzie lis byl zauważany. Rozmawiała z mieszkańcami. Na Facebooku informowała, że w Łapach będzie do niedzieli, najpóźniej do godz. 17. A potem musi wracać do Gołdapi. Apelowała do osób, które widziały lisa o kontakt. W końcu ktoś wskazał, ostatnio był widziany lis. Pojechałam tam. Na szczęście, nie była sama. Wspierali ją znajomi, przypadkowi ludzie, TOZ. Mieszkanka Uhowa pomogła załatwić kenel, zaś znajomi weterynarze chwytak.

I się udało. Rudzielec wszedł do żywołapki, by ukraść kawałek kurczaka. Bo żeby go zwabić ludzie kupowali podudzia z kurczaka, ryby.

- Gdy lis się złapał była że mną jedna dziewczyna , która mimo ogromnego strachu pomogła mi przewieźć zwierzaka do TOZ -u. Ona naprawdę zaangażowała się w tę akcję. Bywała ze mną codziennie aż do zakończenia sukcesem tego "polowania" - dodaje wdzięczna inicjatorka.

Teraz drapieżnik jest pod opieką białostockiego TOZ.

Miasto Łapy na swoim profilu facebookowym podziękowało pani Luizie za pomoc.

" Społecznik działa, urzędnik zanim zacznie działać musi przebrnąć przez procedury dlatego właśnie pani Luiza wygrała zdrowie liska i bezpieczeństwo dla mieszkańców" - czytamy.

Łapianie również odetchnęli. Są wdzięczni pani Luzie. Na portalu pomagam. pl. utworzono zbiórkę pod hasłem "W podziękowaniu dla Luizy" na siano dla jej koni. Urząd miejski nie ma możliwości prawnych, by zapłacić pani Luizie za usługę. Bo nie ma ona firmy.

- Nie zrobiłam tego dla pieniędzy, a dla mieszkańców - wyznaje nam Luiza Kowalewicz. - Ludzie, którzy mi pomagali wiedzą, że nie mam najlepszej sytuacji. Pracuję na budowie, jeżdżę ciężarówką, by zarobić na utrzymanie swoich zwierząt. Uratowałam konie od rzezi, pomagam bezdomnym zwierzakom w Gołdapi.

Julita Januszkiewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.