Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Takie życie ratujących życie

Takie życie ratujących życie
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Ratownicy medyczni to najliczniejsza grupa zawodowa w systemie ratownictwa

Większość polskich pacjentów wzywających pogotowie oczekuje, że przyjedzie do nich lekarz. Nie kryją więc rozczarowania, gdy załogę karetki stanowi tylko dwóch ratowników. Nierzadko się zdarza, że na ich widok rodziny reagują lękiem i agresją. Tymczasem to negatywne nastawienie wynika z braku wiedzy - kim tak naprawdę jest ratownik medyczny, jakie ma wykształcenie, kompetencje i kiedy należy go wzywać. Doświadczenia innych krajów jasno wskazują, jak ważna jest kampania informująca społeczeństwo o roli, jaką odgrywają ratownicy medyczni w systemie opieki przedszpitalnej.

Sanitariusz, prawie lekarz

Kiedy w 2006 roku na mocy ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym wprowadzano w naszym kraju radykalne zmiany w tym systemie, edukacyjnej kampanii zabrakło. Mści się to do dzisiaj.

Ratownicy często traktowani są jak sanitariusze albo „prawie lekarze”

- Najczęściej traktuje się nas albo jak sanitariuszy, albo „prawie lekarzy”, gdy na przykład wbrew obawom rodziny nasza pomoc okaże się skuteczna - opowiada Dariusz Olech, ratownik z 25-letnim doświadczeniem. - My zaś wcale nie chcemy być lekarzami, nasze zadanie to ratować ludzkie życie. Tymczasem często spotykamy się z przejawami braku szacunku ze strony rodziny pacjenta, bywa, że nas opluwają czy obrzucają obelżywymi tekstami. Zdarza się nawet, że dochodzi do rękoczynów. A to rodzi frustrację, poczucie wypalenia zawodowego, podcina skrzydła wielu ratownikom, którzy ten zawód wykonują z ogromnym zaangażowaniem. Powszechny jest też brak wiedzy, kiedy należy wzywać zespoły ratownictwa medycznego, a kiedy lekarza z przychodni czy nocną i świąteczną pomoc. Pogotowie wciąż wzywane jest do trwającego od kilku dni bólu brzucha, przysłowiowego kataru czy gorączki. Rodziny chorych do nich kierują pretensje, gdy karetka się spóźnia lub ratownik nie chce wystawić recepty. A na to nie pozwala mu obowiązujące prawo.

To profesjonaliści

To młody zawód. - Jego historia w naszym kraju rozpoczęła się na początku lat 90. - opowiada Kamil Krzyżanowski, ratownik i wykładowca z Katedry i Kliniki Medycyny Ratunkowej GUMed. - Pierwsze szkoły kształciły ratowników na poziomie policealnym, nauka trwała dwa lata. Następnie wprowadzono trzyletnie studia licencjackie, i tylko ta forma kształcenia do dziś pozostała. Ratownictwo dynamicznie się rozwija, nieustannie trzeba się doszkalać. Wśród ratowników jest mnóstwo pasjonatów, co sprawia, że merytorycznie są przygotowani do pracy na bardzo wysokim poziomie.


Zabrano im dodatki

W ciągu ostatnich 10 lat ratownik medyczny z uzależnionego od decyzji lekarza pomocnika stał się w pełni samodzielnym i profesjonalnym pracownikiem medycznym, czego wydaje się nie zauważać część lekarzy, pielęgniarek, a także rząd.

- Od ubiegłego roku zakres naszych obowiązków znacznie się zwiększył - dodaje Kamil Krzyżanowski. - Lista preparatów, które możemy stosować u chorych bez nadzoru lekarza, wzrosła do blisko 50. Pokaźna jest też lista procedur, z których ratownik może korzystać samodzielnie. Jesteśmy jednym z niewielu krajów, gdzie ratownicy mają tak duży zakres uprawnień.

Tymczasem od kilku lat warunki pracy oraz płace w tej największej w systemie ratownictwa grupie zawodowej systematycznie się pogarszają. W wielu pogotowiach odebrano ratownikom specjalne dodatki do wynagrodzenia dla członków zespołów ratownictwa medycznego. Wypłaty powyższych świadczeń nie przewiduje już obowiązująca od 1 lipca 2011 roku ustawa o działalności leczniczej. Ratownicy medyczni zmuszani są do pracy na kontraktach. Godzą się na to, bo przy tak żenująco niskich zarobkach (2-2,5 tys. zł) nie byliby w stanie utrzymać rodziny. Ich praca nie jest także uznawana za pracę w szczególnych warunkach. Obowiązuje ich zatem powszechny system emerytalny.

Walczą o samorząd

Ilu ratowników medycznych mamy aktualnie w Polsce - nie wiadomo. Szacunkowe dane mówią , że jest ich około 14-16 tysięcy. Jako jedyny z medycznych zawodów nie mają własnego samorządu zawodowego. Tłumaczą, że to właśnie z powodu braku własnej izby są „niepoliczalni”. Kilka lat temu mówiło się nawet, że mamy ich za dużo.

- Przy obecnej liczbie ratownicy są w stanie zapewnić obsługę pomocy doraźnej oraz szpitalnych oddziałów ratunkowych - uważa Tadeusz Jedrzejczyk, ekspert od zdrowia z GUMed i były prezes NFZ. - Obecnie jednak ratownicy do pewnego stopnia wykonują zadania, które do tej pory były zadaniem pielęgniarek. Oczywiście kompetencje tych dwóch zawodów nakładają się tylko częściowo, zatem bez dodatkowej ścieżki edukacyjnej oraz zmian prawnych szukający pracy ratownicy tylko w niewielkim stopniu będą mogli wypełnić lukę, powstającą z powodu ubywającej liczby pielęgniarek w Polsce. Pod warunkiem że będą z nimi na równi traktowani.

Chcemy być traktowani na równi z pielęgniarkami

Z Romanem Plutą, przewodniczącym Komisji Międzyzakładowej Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego, rozmawia Jolanta Gromadzka-Anzelewicz


Poza obietnicą podwyżek płac o 800 złotych w dwóch ratach, Ministerstwo Zdrowia nie ma dla ratowników medycznych żadnych nowych propozycji. Co to dla Was oznacza?

Oznacza, że wszelkie ustalenia, które mieliśmy do tej pory, pozostają w mocy. Czyli ci ratownicy, którzy wyrażają wolę uczestniczenia w proteście, a więc ponad 90 procent, będą go kontynuować aż do skutku. Część ratowników jest niezrzeszona, związków skupiających ratowników jest w kraju co najmniej 25, nie wszystkie domagają się w stu procentach tego samego, ale łączy nas poczucie więzi zawodowej. Natomiast wszyscy ratownicy medyczni domagają się podwyżek płac i zmiany systemu, na przykład u nas, na Pomorzu, organizacje tego typu nie były aktywne, postanowiliśmy więc to zmienić. Nasz związek powstał zaledwie miesiąc temu, działa już w trzech stacjach pogotowia, liczy 30 członków. Dopóki nie było potrzeby walki, ludzie się nie jednoczyli. Teraz w skali kraju stanowimy już znaczącą siłę.

Co było tą kroplą, która przelała czarę goryczy?

Fakt, że potraktowano nas niesprawiedliwie. Gdy pielęgniarki wywalczyły sobie w 2015 roku słynne „4 razy 400 złotych”, poczuliśmy się pokrzywdzeni, bo zdarza się, że w karetce w jednym zespole pracują razem ratownik i pielęgniarka, a w wynagrodzeniach dzieli ich przepaść. Tymczasem kodeks pracy mówi wyraźnie, że tak nie powinno być, gdy stanowiska oraz obowiązki są równoważne. Stąd naszym głównym postulatem jest wywalczenie dla każdego ratownika dodatku w wysokości, w jakiej dostają go pielęgniarki, czyli 1600 złotych.

Minister zdrowia obiecał wam tylko połowę tej kwoty?

Nie skupiajmy się tylko na kwotach, bo tu nie chodzi tylko o to, że mamy dostać o połowę mniej pieniędzy, ale i o to, że nie dostaną ich wszyscy ratownicy.

Jak to nie wszyscy?

Mają je dostać tylko ratownicy jeżdżący w pogotowiu i pracujący w dyspozytorniach medycznych. Jeśli ratownik jest zatrudniony na szpitalnym oddziale ratunkowym lub na oddziale, głównie są to oddziały intensywnej opieki medycznej, te 800 zł mu się nie należy. Natomiast cztery razy po 400 zł dostały wszystkie pielęgniarki zatrudnione w placówkach publicznej służby zdrowia.

Pierwszą transzę w kwocie 400 złotych macie dostać od 1 lipca?

Rząd zlecił wypłacenie tych dodatków wojewodom, nie dając im na to dodatkowych pieniędzy. Środki na ten cel mają pochodzić z rezerwy, która im pozostała z puli na leczenie pacjentów nieubezpieczonych w NFZ. Pieniądze na drugą transzę, którą mamy dostać w przyszłym roku, wygospodarować ma wojewoda ze swojego budżetu na ratownictwo. I radzi się nam oficjalnie lub mniej oficjalnie, byśmy o te drugie 800 złotych, o które różnią się nasze podwyżki od podwyżek pielęgniarek, starali się u pracodawców, co z różnych względów jest niewykonalne.

Protest ratowników zaczął się 24 maja tego roku, od oflagowania stacji pogotowia, oznakowania ambulansów oraz ulotek wręczanych pacjentom i ich rodzinom. Potem karetki przez tydzień jeździły na sygnale, była też pikieta pod Urzędem Wojewódzkim. Co zamierzacie robić dalej?

Na razie ślemy e-maile z naszymi postulatami do Ministerstwa Zdrowia, złożyliśmy również pisma u wojewody i przekazaliśmy mu petycję do pani premier Beaty Szydło.

Wojewoda Dariusz Drelich jest Wam przychylny?

Tak, już w lutym 2016 roku pan wojewoda wysłał do Ministerstwa Zdrowia swoje sugestie i uwagi dotyczące systemu PRM, które w dużej mierze zbieżne są z naszymi postulatami. Mamy wrażenie, że wojewoda jest po naszej stronie, tylko nie bardzo może coś zrobić, bo takie decyzje zapadają centralnie. A my nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego znalazły się pieniądze na podwyżki po 1600 zł w sumie dla 200 tys. pielęgniarek, a dla 14 tys. ratowników ich nie ma. Dlatego będziemy eskalować nasz protest.

W jaki sposób?

Te kwestie są jeszcze ustalane. Decyzje w tej sprawie komitet protestacyjny podejmie lada dzień. Dopóki wszyscy ratownicy zatrudnieni w publicznych placówkach nie dostaną podwyżek takich jak pielęgniarki, protestu nie zawiesimy. A jak ten postulat kwotowy zostanie spełniony, to w sposób pokojowy będziemy współuczestniczyć w tworzeniu nowego systemu ratownictwa medycznego.

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.