Szantażysta, który wodził za nos niemiecką policję

Czytaj dalej
Fot. JesterWr/CC BY-SA 3.0 de
Andrzej Dworak

Szantażysta, który wodził za nos niemiecką policję

Andrzej Dworak

Na początku lat 90. Wywoływał strach w niemieckich miastach. Podkładał bomby i podpalał sklepy. Szantażystę Dagoberta udało się w końcu dopaść. Arno Funke nie został jednak potraktowany surowo, bo był w tym czasie już chory.

Czerwiec 1992 roku. „Ogłoszenie policji kryminalnej w Hamburgu: Policja prosi o pomoc w poszukiwaniach groźnego przestępcy, który szantażuje duży dom towarowy z siedzibą w Hamburgu i przez groźby podkładania bomb oraz eksplozje spowodował szkody w wysokości milionów marek. Szantażysta nazywa siebie Dagobert.” W chwili wydania tego komunikatu i apelu o pomoc zabawa szantażysty w kotka i myszkę z policją trwała już od pół roku. Jeszcze wówczas nikt nie przypuszczał, że sprawa stanie się najdłużej trwającym szantażem w historii RFN.

Początkowo zanosiło się na szybki sukces. Wkrótce po pierwszej prośbie o pomoc do śledczych dotarła wskazówka sprawiająca wrażenie trafnej. Potem nastąpiło coś, co mieszkaniec berlińskiej dzielnicy Kladow, starszy pan, inwalida i emeryt Joachim Thiemen wspominał później tak: „Krótko przed ósmą wieczorem do drzwi mojego segmentu ktoś zadzwonił. Dwie młode policjantki mignęły legitymacjami i poprosiły o rozmowę z panem Thiemenem. To ja - odpowiedziałem i zaprosiłem je do środka. Zapytały, czy znam Dagoberta. Mój brat tak miał na imię, ale nie żył już od dziesięciu lat. O niego im nie chodziło, tylko o tego Dagoberta, o którym pisali w gazetach. Podejrzewały, że to ja.”

Policję do domu spokojnego emerytowanego elektromechanika sprowadziło doniesienie od sąsiadów. Joachim Thiemen do złudzenia przypominał bowiem mężczyznę z portretu pamięciowego publikowanego w prasie i telewizji, a poza tym jako technik i znany wszystkim w sąsiedztwie majsterklepka pasował do obrazu człowieka, który niezwykle pomysłowymi konstrukcjami wodził za nos stróżów prawa. Najście na dom emeryta w Kladow było tylko jednym z wielu omyłkowych działań policji w trakcie poszukiwań Dagoberta, przypominających - przy całej powadze przestępstwa - pościgi i ucieczki bohaterów kreskówek Disneya.

Wiele w tym śledztwie działo się tak, jakby organy ścigania ulegały mimowolnie woli jakiegoś speca od disnejowskich opowieści o uroczych urwisach i dość tępych przedstawicielach prawa. Jakby tę historię szkicował jakiś uzdolniony rysownik… Policja tego nie wiedziała, ale ich poszukiwany był nim rzeczywiście. Nic dziwnego zatem, że przybrał imię Dagobert, imię krewnego Kaczora Donalda. Z tą postacią łączyła go jedna cecha - chciwość. Można go było jednak też wiązać z innym kuzynem Donalda - osobnikiem zwanym Gyro Gearloose, szalonym technikiem i wynalazcą. Dla niemieckiej policji nie była to na pewno opowieść z krainy fantazji.

„Wujek Dagobert pozdrawia swoich kuzynów”
Ogłoszenie powyższej treści ukazało się w czerwcu 1992 roku w popołudniówce „Hamburger Abendblatt” i było zaszyfrowaną wiadomością dla szantażysty od przedstawicieli koncernu będącego właścicielem sieci domów towarowych Karstadt. Tekst został uzgodniony z szantażystą nazywanym od tej pory Dagobertem i był sygnałem, że koncern zgadza się na wypłacenie okupu w wysokości miliona marek, żeby uniknąć podłożenia bomby w którymś ze swoich sklepów. Przed ukazaniem się ogłoszenia bomba jednak wybuchła, gdyż Dagobert postanowił wzmocnić swoje ustne, telefoniczne żądania. Dział porcelany w sklepie Karstadtu przy Mönckebergstraße w Hamburgu, głównej ulicy handlowej tego hanzeatyckiego miasta, na trasie wiodącej od Dworca Głównego do ratusza, został zmieciony w pył przez bombę rurową. Nikt nie ucierpiał, ponieważ wybuch nastąpił po pierwszej w nocy.

Atak przypomniał policji o podobnym zdarzeniu sprzed czterech lat. 25 maja 1988 roku w legendarnym berlińskim sklepie KaDeWe należącym wówczas do koncernu Hertie eksplozja bomby rurowej wyrządziła szkody oceniane na 250 tys. marek. Nikt nie został ranny. Zamachowiec zażądał, żeby we wskazanym przez niego momencie okup wyrzucono z podmiejskiej kolejki. Tak też się stało.

Później okazało się, że sprawcą zamachu na KaDeWe był ten sam człowiek, który po wyczerpaniu funduszy z pierwszego okupu został Dagobertem.

Sześć zamachów Dagoberta
Pierwsza bomba wybuchła w nocy z 12 na 13 czerwca 25 lat temu w Hamburgu w sklepie przy ulicy Mönckebergstraße. Celem stał się dział porcelany, a widok, który otworzył się przed policją i strażą pożarną przybyłą na miejsce zdarzenia był zaiste apokaliptyczny - porcelana została rozbita w pył.

9 września tego samego roku w położonej niedaleko Hamburga Bremie dom towarowy Karstadt zniszczył nocą pożar wzniecony przez podłożony przez Dagoberta ładunek zapalający. Ogień został stłumiony dość sprawnie przez urządzenia antypożarowe, lecz straty, które wyrządziła tryskająca z nich woda, wyniosły 6 mln marek.

Tydzień później w Hanowerze bomba eksplodowała w czasie godzin otwarcia sklepu. Została umieszczona w windzie, nikt nie został ranny.

3 listopada Dagobert odwiedził sklep Karstadtu w Magdeburgu i spowodował pożar w magazynie. Straty tym razem nie były duże.

W nocy z 18 na 19 maja 1993 roku dom towarowy Karstadt w Bielefeldzie został zaatakowany przez Dagoberta kolejną bombą, która dokonała poważnych zniszczeń, a 6 grudnia tego roku bomba rurowa wybuchła w windzie sklepu w Berlinie. To był ostatni zamach Dagoberta. W ich trakcie jedna osoba została lekko ranna.

30 prób przekazania pieniędzy i tyleż udanych ucieczek
Seria eksplozji była następstwem nieudanych akcji przekazania okupu - nieudanych z punktu widzenia obu stron. Policji nie udawało się pojmać Dagoberta, a on otrzymywał za każdym razem tylko nieznaczną liczbę banknotów, gdyż w paczkach znajdował się głównie pocięty papier. To powodowało następne eksplozje, które miały kolejny raz zmusić koncern i policję do przekazania prawdziwego okupu. Już w sierpniu 1992 roku wzrósł on z miliona do 1,4 mln marek.

Wzrastała też popularność Dagoberta podsycana doniesieniami mediów, w których nad aspektem kryminalnym przeważała fascynacja dowcipem i genialnymi pomysłami nieuchwytnego przestępcy. W sumie aż 30 razy wyprowadzał w pole ścigających go stróżów prawa - w okolicznościach, których nie powstydziłyby się scenariusze najlepszych komedii kryminalnych Hollywood.

Dagobert umawiał się na przekazanie okupu telefonicznie. Dzwonił z publicznych automatów na kartę i odtwarzał taśmę z głosem nagranym komputerowo. Dzwonił o mniej więcej znanych porach, więc policja uruchamiała ogromne akcje, w których pod obserwacją było niekiedy 1100, a raz nawet 3900 automatów. Tysiące funkcjonariuszy były zaangażowane w czyhanie na Dagoberta i za każdym razem bez efektu - szantażysta wybierał telefon bez kontroli. Szczęście? Intuicja? Być może. Natomiast jego umiejętności techniczne i pomysłowość nie wymagały takich przymiotów.

14 sierpnia 1992 roku Dagobert poinformował policję, żeby umieściła banknoty w specjalnej, przygotowanej przez niego skrzynce, którą następnie za pomocą przystawek miała przymocować do wagonu pociągu Intercity „Käthe Kollwitz”. Pociąg wyjechał z Hamburga dokładnie o godzinie 16.40 w kierunku Berlina. Skrzynka posiadała zegar, który włączał urządzenie powodujące oderwanie przyssawek i zerwanie skrzynki z wagonu. Policjanci ustalili, kiedy zegar zadziała, określili miejsce zrzutu, zasadzili się około 100 km od Hamburga na przestępcę i czekali. Tymczasem zegar okazał się pułapką, ponieważ skrzynka z banknotami została odczepiona przez Dagoberta za pomocą zdalnego pilota tuż po przekroczeniu przez pociąg granic miasta. Jednak w środku był tylko pocięty papier.

29 października tego samego roku paczka z banknotami miała być wyrzucona z pociągu w berlińskiej dzielnicy Charlottenburg. Szantażysta pojechał na miejsce zrzutu rowerem, ale nie podjął paczki, ponieważ spłoszyły go krzyki funkcjonariuszy dobiegające z pociągu. Dwaj policjanci umieszczeni przy torach zauważyli ściganego i ruszyli za nim w pogoń. Jeden z nich już, już chwytał przestępcę za kołnierz, ale w decydującym momencie poślizgnął się u upadł. Dagobert wyminął też na wąskiej drodze drugiego funkcjonariusza i popedałował co sił w kierunku wolności. Udało mu się. Później złośliwe media przypisywały feralny upadek policjanta poślizgnięciu się na psiej kupie i nazwały nieudaną próbę aresztowania „gównianą”. Sam Dagobert łagodził później te złośliwości, twierdząc, że upadek nastąpił z winy mokrych liści.

Na początku 1993 roku policjanci przez kilka miesięcy obserwowali sklep firmy Conrad Electronic w Berlinie. Śledczy byli przekonani, że to właśnie tu Dagobert kupuje elektroniczne części do swoich konstrukcji. 8 maja funkcjonariusz zauważył, że mężczyzna pasujący do opisu poszukiwanego chce nabyć elektroniczny wyłącznik czasowy, i ruszył by go aresztować, ale ten uciekł przez wyjście ewakuacyjne na tyłach sklepu.

Akcję doręczenia okupu z 19 kwietnia 1993 roku piszący te słowa odczuł na własnej skórze, gdyż przebywał wówczas w Berlinie i musiał spędzić kilka godzin w korku spowodowanym obławą na Dagoberta. Nieco wcześniej szantażysta poinformował telefonicznie policję, że zostawił wskazówki w przechowalni na dworcu. W skrytce znajdował się klucz do skrzyni z piaskiem ustawionej w pobliżu stacji metra Britz-Süd. Tam miała zostać zdeponowana paczka z pieniędzmi. Policja sprawdziła skrzynię, położyła w niej pakunek z pociętym papierem i czekała. Długo. A wraz z nią zablokowani obławą kierowcy w sporej części miasta. I nic - ani Dagoberta, ani - co gorsze - paczki w skrzyni! Bardzo przybity nieudaną akcją i ponownym wystrychnięciem na dudka szef specjalnej komisji do sprawy Dagoberta i najlepszy policjant Hamburga Michael Daleki opowiadał o tym tak do kamery: „Nie zauważyliśmy, że skrzynia z piaskiem została ustawiona na włazie do studzienki kanalizacyjnej. Właz studzienki i dno skrzyni zostały spreparowane przez szantażystę. Na zewnątrz w pobliskich krzakach umieścił on mikrofon kierunkowy, a sam siedział ze słuchawkami na uszach w studzience. Kiedy usłyszał, że paczka jest w skrzyni, przebił cienką pokrywę włazu i dno skrzyni, zabrał paczkę i uciekł kanalizacją”. Twarz Dalekiego przy tych słowach mogła by uchodzić za kwintesencję porażki. Ale do czasu - gdyż zbliżał się moment, kiedy najlepszy policjant Hamburga aresztował Dagoberta.

Tymczasem warto opisać dwie inne próby podjęcia okupu. Obie odbyły się bowiem z użyciem... zabawek, które mogłyby powstać w głowie kuzyna Dagoberta Ducka, szalonego wynalazcy Gyra Gearloose’a.

22 stycznia 1994 roku policyjny posłaniec z okupem został skierowany na wyłączony z ruchu tor kolejowy. Tu czekała na niego minidrezyna. Paczkę z okupem umieszczono na niej i wówczas pojazd ruszył po szynach uruchomiony zdalnie przez Dagoberta siedzącego w ukryciu kilometr dalej. Ze względu na ciemności i pułapki ustawione przez szantażystę, które przy dotknięciu odpalały race, pościg był niemożliwy. Fajerwerki i trudny teren umożliwiły przestępcy ucieczkę.

Nieco podobnie przebiegał scenariusz kolejnej akcji doręczenia pieniędzy, ale tym razem zdalnie sterowana łódź podwodna zanurzyła się z paczką i zmierzała do kryjówki Dagoberta nad wodą. Jednak towar nie dotarł na miejsce przeznaczenia.

Aresztowanie i wyrok
Dagobert został ujęty 22 kwietnia 1994 roku, 22 miesiące po eksplozji w Hamburgu. Dwa dni wcześniej znów kontaktował się telefonicznie z szantażowanym przedsiębiorstwem. Tym razem policjanci odkryli na południu Berlina podejrzany samochód, a w nim rower, który - jak się okazało - posłużył do ucieczki szantażyście rok wcześniej. Samochód wypożyczył niejaki Arno Funke. Od tej chwili Funke był śledzony cały czas i aresztowanie nastąpiło w momencie telefonicznego kontaktu z Karstadtem z automatu na kartę. Michael Daleki mógł wreszcie tryumfować. Zatrzymał szantażystę, którego działalność spowodowała szkody w wysokości 10 mln marek - nie licząc kosztów operacyjnych. Same rachunki telefoniczne policji wyniosły 150 tys. marek.

Arno Funke został skazany w pierwszej instancji na siedem lat i dziewięć miesięcy odsiadki, w drugiej podwyższono wyrok do dziewięciu lat więzienia i zasądzono ponad 2 mln na rzecz koncernu. O tym, że kara nie była najsurowsza zdecydowały okoliczności łagodzące - m.in. choroba.

Kim pan jest, panie Funke?
Do studia telewizyjnego w 2013 roku wchodzi Arno Funke, najbardziej znany jako Dagobert. Nie wygląda na swoje 63 lata, jest szczupły, wysportowany, nie widać siwizny we włosach. Odpowiada na pytania prowadzącego talk show ze spokojem i pewnością siebie, odsyłając często do swojej książki o tym czasie, kiedy był Dagobertem. Książka sprzedała się świetnie, ale to już przeszłość.

Po czterech latach Funke opuścił więzienie i był jeszcze tylko przez 26 miesięcy pod policyjnym dozorem - za dobre sprawowanie. Został celebrytą, uczestniczył w programach telewizyjnych - m.in. w cyklu reality show BBC, w którym odtwarzał rolę kogoś między Dagobertem a MacGyverem. Nakręcono o nim filmy.

Jest synem Norweżki i Niemca, urodzonym berlińczykiem. Ojca nie znał. Od dziecka zajmował się rysowaniem, malowaniem i fotografią. Pracował m.in. jako fotograf prasowy i malarz, twórca reklam i malunków na karoseriach samochodowych. To właśnie pracując w warsztacie lakierniczym, nabawił się od trujących wyziewów uszkodzeń mózgu. Jednak w teście inteligencji uzyskał 120 punktów, a w teście niemym ponad 140. Jeszcze w więzieniu zgłosiło się do niego pismo satyryczne „Eulenspiegel”, żeby był ich karykaturzystą. Po wyjściu na wolność podjął tę współpracę, którą utrzymuje do dziś.

Pytany o zamachy i Dagoberta mówi, że to był błąd spowodowany jego ówczesnym położeniem i chorobą. Żona odeszła, kiedy był w więzieniu. Na szczęście syn - dziś już dorosły - nigdy nie wyparł się taty. „Przecież w gruncie rzeczy jestem zwyczajnym porządnym obywatelem” - stwierdził na koniec wspomnianego telewizyjnego wywiadu. Tylko, kiedy to mówił, pojawił się w jego oku lekki błysk.

Andrzej Dworak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.