Rozsypać polską ziemię w Ifundzie

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Piekarczyk/archiwum rodziny Majchrzak
Dariusz Piekarczyk

Rozsypać polską ziemię w Ifundzie

Dariusz Piekarczyk

Grażyna Mikołajczyk z Bełchatowa walczy o odnowienie cmentarza w Ifundzie w Tanzanii. W Afryce spoczywa jej dziadek Antoni Orzech, mieszkaniec dawnych Kresów, uchodźca z sowieckiej Syberii.

Grażyna Mikołajczyk z Bełchatowa ma 69 lat, a werwy tyle, że można obdzielić kilku dwudziestoparolatków. Od pewnego czasu męczy ją jednak, i to okrutnie, sprawa niewielkiego cmentarza w dalekiej Tanzanii.

To cmentarz w Ifundzie, na którym jest 26 grobów z czasów II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu. W jednym z nich, pod cmentarnym murem, spoczywa Antoni Orzech. Dziadek pani Grażyny zmarł 27 lipca 1945 r. Urodził się 10 marca 1874 r. Przeżył piekło wojny, ale do Polski nie wrócił. Snem wiecznym śpi w afrykańskiej ziemi. Nie tylko on zresztą. Już po wojnie zmarli, i spoczywają w Ifundzie, m.in. Bronisława Dedeszko-Wiercińska, Emilia Kłosowka, Maria Kowalska, Katarzyna Zaranko, Zdzisław Gruszka, Tomasz Kula, Michał Dajczak i Marysia Miarczyńska, która zmarła tragicznie 25 kwietnia 1948 r., gdy miała 8 lat.

Grażyna Majchrzak
Dariusz Piekarczyk/archiwum rodziny Majchrzak

– Po raz pierwszy grób dziadka zobaczyłam na początku 2016 r.

– przypomina sobie pani Grażyna. – Zadzwoniła córka i mówi, że znalazła w internecie zdjęcia cmentarza w Ifnudzie i że jest też grób dziadka Antoniego Orzecha.
Cmentarz przedstawiał się nieciekawie, zarośnięty zielskiem, powywracane nagrobki i krzyże, a na tablicach wyblakłe napisy. Na jednym z grobów czytamy: „Za wiarę Bożą i miłość Ojczyzny, wygnana przez wroga z ojczystego kraju, umarła, bo nie mogła żyć bez swej Ojczyzny. Spoczęła na wieki po świętym życiu”.

Przed wejściem na cmentarz stoi obelisk, na którym widnieje tekst: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy – na pamiątkę pobytu Polaków w Ifundzie. Rok założenia 16 października 1942 roku”.

– Powiadomiłam rodzinę, długie godziny rozmów i szybka decyzja – trzeba działać na rzecz odnowienia cmentarza. Potem, jakby na zamówienie, pojawił się artykuł w "Dzienniku Łódzkim" o polskim misjonarzu pracującym w Afryce, który miał okazję być na innym polskim cmentarzu w Masindi, obecnie Nyabyeya – wspomina pani Grażyna. – Pomyślałam wówczas, że Bóg nade mną czuwa. Skontaktowałam się z waszą redakcją. Opisaliście losy mojej rodziny. Do dziś, gdziekolwiek zwracam się w sprawie cmentarza, biorę ze sobą „Dziennik Łódzki” z tamtym artykułem. I czasem pomaga. Proszę sobie wyobrazić, że pomoc w odnowieniu cmentarza obiecał Departament Dziedzictwa Kulturowego za Granicą i Strat Wojennych w Afryce.

Pani Grażyna pokazuje opasły segregator z korespondencją. Gdzie ona nie pisała? Poruszyła niebo i ziemię. – W Afryce znajdują się liczne groby naszych rodaków, część z nich wymaga remontów i renowacji, które będziemy robili w miarę możliwości budżetowych – mówi Dariusz Abramciów z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. – W tym roku planowana jest wizytacja polskich nekropolii w Tanzanii. Chodzi o cmentarze w miejscowościach: Dar-es--Salam, Ifunda, Kondoa, Bigwa i Tengeru.

Grażyna Majchrzak
Dariusz Piekarczyk/archiwum rodziny Majchrzak

Przedstawiciel resortu zapowiada, że wizytowane mają być także cmentarze w Ugandzie, w miejscowościach Koja i Nyabyeya.
– Dopiero po ocenie stanu technicznego nekropolii przez eksperta MKiDN będziemy mogli podjąć dalsze działania zmierzające do odbudowy najbardziej zniszczonych cmentarzy – dodaje Dariusz Abramciów.

– Żeby tylko zdążyli z pracami, zanim cmentarz się rozpadnie – martwi się pani Grażyna. – Rozmawiałam z panem Dariuszem Abramciówem. Zasugerowałam, żeby do prac przy renowacji, a potem do opieki nad cmentarzem, wykorzystać uczniów pobliskiej szkoły.

Jakież to wiatry zagnały Antoniego Orzecha do Afryki, w której pozostał na wieki?

Rodzina Orzechów mieszkała przed II wojną światową we wschodniej Polsce, w miejscowości Bursztyn-Szeroka w gminie Rohatyn, w woj. stanisławowskim (obecnie Ukraina). Wiodła spokojne i dostatnie życie. Ich świat skończył się brutalnie 17 września 1939 r., wraz z sowiecką agresją na Polskę. Najgorsze miało jednak nadejść kilka miesięcy później. 10 lutego 1940 r. sześcioosobową rodzinę Orzechów oraz innych Polaków z Rohatynia Rosjanie załadowali w bydlęce wagony i na zawsze wywieźli z rodzinnych stron.

10 lutego minie 77 lat od tych dramatycznych wydarzeń. 5 marca 1940 r. pociąg dotarł do stacji Riczałga w obwodzie swierdłowskim w zachodniej Syberii. Orzechowie trafili do przysiółka Krutojar. Miejscowym powiedziano, że przyjadą tu zesłani Polacy – wyzyskiwacze, kułacy, krwiopijcy, jednym słowem polskie pany, których lepiej unikać. Czekało tam na nich kilkanaście drewnianych domków, tzw. preredwiszek, budynek stacyjny, szkoła, garaż, warsztaty kolejowe, stołówka i sklep nazywany „Kawoczka”. Orzechów zakwaterowano w izbie szkolnej. W izbie tej mieszkało 17 osób, zaś w całym budynku szkoły – 250.

Dorośli pracowali przy budowie linii kolejowej, w transporcie lub tartaku. „Kto nie rabotajet, ten nie kuszajet” lub „Prywykniesz, a kak nie prywykniesz, to podochniosz” – to były ulubione powiedzonka komendanta Sokołowa, który pilnował zesłańców.

Pracowano nawet przy tempetarurze minus 40 stopni. Wszechobecny był głód. Zesłańcy zbierali runo leśne, pili sok z brzozy. Najgorzej mieli chorzy oraz samotni. Oni najczęściej umierali z głodu. W końcu i do Orzechów zawitała śmierć. 15 sierpnia 1940 r. zmarła 14-miesięczna Krysia.

W połowie sierpnia 1941 r. gruchnęła wieść, że Polaków obejmie amnestia, że pod odebraniu zaświadczenia mogą udać się, gdzie tylko chcą, oby tylko było to miejsce na terenie ZSRR.

„Władza nakłaniała, aby jednak zostać na miejscu” – napisał w swoim pamiętniku Bolesław Orzech. „Wielu zostawało. Już po wojnie wielu z tych ludzi nie odliczyło się w Polce. W posiołku Krutojar tylko trzy osoby kategorycznie zażądały przesiedlenia do wybranego przez siebie miejsca”.

Tymi śmiałkami byli Jan Ząbek oraz Franciszek i Bolesław Orzechowie. Kiedy zgłosili się w Bałaszowie do komisji wojskowej, prosząc o wskazanie punktu zbornego armii polskiej, niespodziewanie zmobilizowano ich do Armii Czerwonej. Bolesław trafił w końcu do polskiego wojska. Była to 2. Dywizja Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego, wchodząca w skład 1. Armii Wojska Polskiego. Do Polski wrócił jako pierwszy z Orzechów.

Kiedy Bolesław Orzech opuszczał Krutojar, zostawił na nieludzkiej ziemi rodziców – Annę i Antoniego. Oni wyrwali się z piekła zsyłki dopiero w połowie 1942 r. Z synową Julią, jej synami, ruszyli ku przeznaczeniu, byle jak najdalej od ZSRR. Losy zawiodły ich do Afryki. Dopłynęli statkiem do kenijskiej Mombasy. Tam przesiedli się do pociągu. Punktem docelowym była Ifunda, gdzie było polskie osiedle.

– Babcia Anna, która przetrwała ten czas i wróciła do Polski, dobrze wspominała Ifundę – mówi pani Grażyna. – Po piekle Syberii tam był raj. Babcia miała ogródek, w którym hodowała warzywa. Dokuczał im jedynie upał, ale cóż to w porównaniu z 40-stopniowymi mrozami? Chłopcy chodzili tam do szkoły, w której był solidny, przedwojenny, poziom nauczania.

Orzechowie byli wśród 18 tys. polskich uchodźców, większość z nich stanowiły kobiety i dzieci. W obozie w Ifundzie mieszkało 1200 Polaków, głównie ludzi starszych i dzieci. Była to świetnie zorganizowana osada. Działał szpital, była szkoła, kaplica, sklepy. W marcu 1945 r. poświęcono kościół. Przy jego budowie pracował Antoni Orzech, który znał się na stolarce. Nie nacieszył się długo kościołem. Zmarł 27 lipca 1945 r.

– Babcia opowiadała, że kiedy był chowany, wysypała do grobu ziemię z woreczka, którą zabrała na zesłanie z Bursztynu, jeszcze w 1940 r. – mówi pani Grażyna. – Osiedle przestało istnieć pod koniec 1946 r. Polacy wyjechali. Najgorzej mieli ci, którzy zostawili swoich bliskich na tamtejszym cmentarzu. Podróż do Polski trwała kilka miesięcy.

– A wie pan, co jest moim marzeniem? – kończy pani Grażyna. – Pojechać na grób dziadka, uklęknąć, pomodlić się, zapalić znicz i wysypać na grób dziadka ziemię przywiezioną z mojego polskiego ogródka. Z Polski, do której nie wrócił. Tylko tyle i aż tyle. Da Bóg, zdążę.

Dariusz Piekarczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.