Restauratorzy mają dość. Dzieci puszczone samopas dają w kość

Czytaj dalej
Fot. Pixabay
Alicja Cichocka-Bielicka

Restauratorzy mają dość. Dzieci puszczone samopas dają w kość

Alicja Cichocka-Bielicka

Bezwzględny zakaz wstępu dla małych dzieci wprowadziły na razie dwie poznańskie restauracje. Socjologowie mówią o tworzeniu gett, restauratorzy, że ktoś w końcu głośno powiedział o problemie, z jakim się od dawna borykają.

Właściciele jednej z poznańskich restauracji zakazali wstępu dzieciom poniżej szóstego roku życia. Decyzję uzasadnili, pokazując na profilu lokalu na Facebooku bałagan, jaki zostawiła po sobie rodzina z dziećmi - wysmarowaną sosem tapicerkę krzeseł, brudny stolik, resztki jedzenia rozrzucone na stole i podłodze.

Od entuzjazmu do hejtu

„Ktoś w końcu odważnie oparł się madkoterrorowi, przyjadę do Was zjeść w spokoju” - płyną strumieniem gratulacje pod wpisem. Mniej więcej tyle samo jest komentarzy pełnych oburzenia i potępienia. „Oby do tego czasu nie urodziło ci się dziecko, bo poczekasz sobie 6 lat! - na profilu restauracji trwa gorąca dyskusja liczona w tysiącach komentarzy (licznik pokazuje 7,7 tys. wpisów). W krótkim czasie podobny zakaz wprowadziła druga poznańska restauracja.
- W końcu ktoś zwrócił uwagę że z niektórymi rodzinami z dziećmi w miejscach publicznych mamy poważny problem - komentują właściciele restauracji z regionu. Nazw lokali i ich lokalizacji nie możemy ujawnić, tylko pod takim warunkiem zgodzono się z nami szczerze porozmawiać. - Temat jest bardzo delikatny, żyjemy w czasach, gdy rodzina jest świętością, a dzieci są na piedestale - podkreślają.

-Kilkulatek niszczy mi dekorację w kawiarni, grzecznie proszę, żeby tego nie robił,włącza się matka, oburzona, że ośmieliłam się zwrócić uwagę jej dziecku - opowiada właścicielka

Z życia wzięte

- Jedna z ostatnich sytuacji. Dziecko, na oko 5-latek jeździ między stolikami na hulajnodze , zajęci sobą rodzice nie widzą, jak kelnerzy lawirują z tacami pełnymi gorących posiłków, próbując nie dopuścić do groźnej kolizji - opowiada jeden z menadżerów dużego lokalu.
- Kilkulatek niszczy mi dekorację w kawiarni, grzecznie proszę, żeby tego nie robił, włącza się matka, oburzona, że ośmieliłam się zwrócić uwagę jej dziecku - opowiada właścicielka miejsca.
Zdarzają się też sytuacje groźne. W jednej z lokalnych restauracji nieupilnowany kilkulatek wszedł na regał i przewrócił na siebie ciężki mebel.

- Rodzice nie dostrzegli swojej winy, a przecież dziecko nigdy nie powinno znaleźć się w takim miejscu, cała odpowiedzialność spadła na nas - ubolewa jeden z właścicieli.
Restauratorzy, z którymi rozmawiamy, podkreślają, że zdają sobie sprawę, że nieupilnowane i stwarzające niebezpieczeństwo dzieci to tak naprawdę problem z dorosłymi, którzy przekraczając próg lokalu zachowują się jakby w rachunek była wliczona opiekunka, a kelnerzy byli serwisem sprzątającym po dzieciach.

- Przypadek z Poznania nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, od 10 lat pracuję w branży i wiele widziałam - jedna z menadżerek dużej restauracji ma w pamięci szczególnie jedną historię. - Po skończonym obiedzie głowa rodziny nie czekając na kelnera pobiegła do baru po rachunek, po czym cała rodzina wyszła w pośpiechu z lokalu. Pod siedzeniem na jednym z krzeseł odkryliśmy potem wymiociny po dziecku. Zapach czuć było w całym lokalu.

Wśród wielu komentarzy do poznańskiej sprawy często przewija się ten, że rodzinie należało zwyczajnie zwrócić uwagę, a straty doliczyć do rachunku.

- Gdy mamy salę pełną ludzi, to takie gadanie włożyć można między bajki. Żaden menadżer nie zaryzykuje awantury z klientami i rozlania dyskusji na forum lokalu - restauratorzy przekonują, że wcale nie jest to tak proste.

Po cichu liczyli, że przypadek wywoła szerszą dyskusję na temat obecności dzieci w przestrzeni publicznej i odpowiedzialności dorosłych za swoje pociechy. Już widać, że nic takiego się nie dzieje. Nie dziwi to toruńskiego adwokata, Mariusza Lewandowskiego z Komisji Praw Człowieka przy Naczelnej Radzie Adwokackiej w Warszawie, który decyzje restauracji o zakazie uważa za zbyt radykalną.

- Wylano dziecko z kąpielą. Przedsiębiorca sięgnął po najdotkliwszą z możliwych kar - w opinii prawnika miał wiele innych możliwości. Jakich? - To, co zdarzyło się w restauracji, było rozłożonym w czasie procesem. Personel mógł reagować na bieżąco, upominając klientów, a gdy już doszło do konkretnych szkód, doliczyć straty do rachunku. Co więcej, z wpisu wynika, że tak drastyczną reakcję spowodowało pojedyncze wydarzenie. Nie widzimy tu procesu, nie ma prób pokazania, że takich sytuacji było więcej, a lokal próbował temu zaradzić - mecenas przypomina też, że przedsiębiorcy od lat w sposób znacznie mniej restrykcyjny radzą sobie z obecnością dzieci w lokalu. - Zamiast skrajnych zakazów wyodrębniają na przykład sale ciszy, dostępne tylko dla osób dorosłych. Jeśli nie ma możliwości wydzielenia sali, sięgają po inne sposoby.

Tylko dla dorosłych
W Toruniu jest lokal, który do godz. 21.00 jest restauracją, a po tej godzinie staje się miejscem tylko dla dorosłych, o czym informuje tabliczka na drzwiach wejściowych. Właściciel miejsca przyznaje, że nie wszystkie osoby z dziećmi akceptują tę zasadę, mimo to jest konsekwentny, przepraszając grzecznie tych klientów, którzy decydują się zostać z pociechą do późna.
Większych emocji nie budzą też hotele tworzone z myślą wyłącznie o dorosłej klienteli, w których z definicji nie ma miejsca dla dzieci.
- Reguły są jasne, dobrze uargumentowane, wprowadzone od początku - tego w opinii mecenasa Lewandowskiego zabrakło w decyzji poznaniaków.
Wątpliwości prawnika budzi też przyjęte przez właścicieli kryterium wiekowe. - Można zapytać, dlaczego zakaz dotyczy 6-latków i dzieci młodszych, skoro niejeden 4- czy 5-latek zachowuje się częstokroć lepiej niż 7-latek? Kto i na jakiej podstawie ma rozstrzygać o wieku dziecka? - zastanawia się prawnik.

Getta społeczne
Socjologowie w tej sprawie widzą głębszy, społeczny problem.
- Dyskusja, jaką wywołał poznański przypadek, to próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, czym jest sfera publiczna, czy należy ją fragmentaryzować, tworząc przestrzenie, w których określone grupy mają czuć się dobrze, czy też ma być wspólna, dostępna dla wszystkich? - uważa socjolog dr Elżbieta Korolczuk z Uniwersytetu Södertörn w Sztokhomie, która w swoich badaniach skupia się m.in. na kwestiach rodzicielstwa.

- Niestety, mamy w Polsce skłonność do tworzenia gett, zapominając, że nie tak dawno dyskutowaliśmy o tym, jak niewiele jest przestrzeni dla rodzin z dziećmi - socjolożka przypomina, że z dostępnością takich miejsc w kraju wciąż nie jest wcale tak dobrze. - Dyskusja o tym, jak dzielić się sferą publiczną, wymaga oczywiście wysiłku, ale mimo wszystko doradziłabym rozmowę, a nie zakazy - w ocenie dr Korolczuk zdecydowana większość rodziców bierze jednak odpowiedzialność za swoje dzieci. - W tym kontekście trzeba sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy tworzyć getta ze względu na mniejszość, która ma z tym problem?

Alicja Cichocka-Bielicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.