Patriotyzm jest jak pancerz, który czasami uwiera

Czytaj dalej
Ryszarda Wojciechowska

Patriotyzm jest jak pancerz, który czasami uwiera

Ryszarda Wojciechowska

Na hasło patriotyzm odzew zazwyczaj jest krótki: tylko bez żartów. Bo my patriotycznie potrafimy się głównie nadymać. Może dlatego orzeł na rysunku Andrzeja Mleczki, leżąc na kozetce u psychoanalityka, skarży się: „Kiedy zorientowałem się, że jestem symbolem Polski, wpadłem w depresję”. Czy z patriotyzmu można więc żartować?

Satyryk Krzysztof Piasecki uważa, że oczywiście można. Tylko trudność, jego zdaniem, polega na tym, że nie wiadomo, co to jest patriotyzm.

- W przypadku wojny sprawa jest oczywista. Trzeba bronić swojego domu w przenośni i naprawdę. W czasach pokoju patriotyzmem jest, jak przekonują niektórzy, płacenie podatków. Ale przecież jesteśmy zmuszeni do ich płacenia, więc to taki patriotyzm wymuszony. Inni twierdzą, że trzeba bronić godła i flagi, a kiedy grają hymn, stać na baczność. I że to jest właśnie przejaw patriotyzmu. Może. Ale ja teraz patrzę na siebie i widzę, że jestem ubrany w amerykańskie spodnie, niemieckie skarpetki, szwedzką koszulę. Jeżdżę też niemieckim samochodem. To jaki ze mnie patriota? I już wiem, jaki, kiedy bliżej się przyglądam tym metkom. Okazuje się, że ja jestem chiński patriota. Ale tak się składa, że niewiele jest polskich rzeczy. Samochodu polskiego nie mamy, trzeba by może jeździć polskim autobusem. O! I to byłby patriotyzm.

W polskim kinie pojawia się tradycja, zapoczątkowana przez Andrzeja Munka, kreowania „bohatera z przypadku”
Arkadiusz Lawrywianiec Krzysztof Piasecki

Na pytanie - dlaczego nam tak trudno żartować, satyryk odpowiada: - Bo dla Polaków patriotyzm całe wieki oznaczał walkę o wolność. Dlatego my nie mamy wypracowanego modelu patriotyzmu pokojowego. Mamy za to za sobą wiele przegranych bitew i może ze dwie wygrane. I właściwie u nas pewne jest to, że patriotą jest ten, kto cierpi.

Abelard Giza, reżyser i scenarzysta, założyciel kabaretu Limo, również przyznaje, że mamy przede wszystkim problem z samym słowem patriotyzm.

- Jest jakiś podział na dwa fronty. Dla jednych patriotyzm to bunt wobec obcych, a dla innych kasowanie biletu. Jedni mają flagę w nosie, inni ją sobie tatuują na karku. Taki obraz kreowany przez media i polityków jest prosty i klarowny, w odróżnieniu od patriotyzmu, którego moim zdaniem, nie da się zamknąć w krótkiej definicji - tłumaczy.

W polskim kinie pojawia się tradycja, zapoczątkowana przez Andrzeja Munka, kreowania „bohatera z przypadku”
Karolina Misztal Abelard Giza

Zdaniem Abelarda, takie słowa jak „patriotyzm”, „holokaust” czy „Jezus” niosą za sobą ładunek emocjonalny. I zestawienie ich z czymś tak lekkim jak żart wydaje się niemożliwe. No bo jak żartować z tak poważnych, uświęconych spraw? Ale żartować jednak można ze wszystkiego, a najważniejszy jest kontekst. Każda idea, każda rzecz czy osoba mają dwie strony. I z tej ułomnej strony należy się śmiać. Bo śmiech rozluźnia i daje fajny dystans. Jest wentylem bezpieczeństwa, zwłaszcza przy tematach, które dmucha się jak balon.

- Jak mamy stawać się lepsi, jeśli nie słyszymy złego słowa na temat siebie czy tego, w co wierzymy? Kiedy występuję, lubię słuchać komentarzy, zwłaszcza tych złych. Tylko na ich podstawie mogę coś poprawić - zauważa Giza.

Muzyk Ryszard Tymon Tymański na własnej skórze przekonał się, że to, co dla niego było patriotycznie zabawne, niektórych bardzo mocno zgorszyło. Jego utwór „D.O.B.” (dymać orła białego) znalazł się nawet pod lupą prokuratorów, ponieważ zdaniem niektórych patriotów, obraził godło polskie. Śledztwo zostało w końcu umorzone, bo uznano, że nie wiadomo, o jakiego orła chodzi.


- To taka przekora, że zawsze muszę włożyć kij w mrowisko - tłumaczy sam Tymon. - Ale jestem patriotą i kocham poczucie humoru. Bo to rodzaj naturalnej obrony u ludzi inteligentnych.

W polskim kinie pojawia się tradycja, zapoczątkowana przez Andrzeja Munka, kreowania „bohatera z przypadku”
Wojciech Wojtkielewicz Tymon Tymański

Jak mówi, poczucie humoru należy się każdej sprawie. Po to choćby, żeby zrewidować podejście do ojczyzny, do Boga, tradycji i świętości. Dla niego żart jest rodzajem testu, czy zachowaliśmy jeszcze zdrowy rozum, czy jesteśmy jak gęsi, które to samo gęgają.

- Tak przynajmniej jest w mojej szkole buddyzmu zen, że żartować można ze wszystkiego. Każdą ideę da się wyszydzić. Pytanie tylko brzmi - w jakiej formie i jak mocno? Chociaż są kraje, gdzie nie da się żartować, na przykład na temat Mahometa. I dlatego ja tam nie mieszkam. A w Polsce można pożartować nawet z Boga. I taką Polskę lubię. I można jeszcze dyskutować. Kiedyś w poznańskim barze długo rozmawiałem z pewnym narodowcem, gościem, który chodzi na marsze. I on mi powiedział, że chodzi na nie, ale nie po to, żeby się bić. Że pewne rzeczy mu się nie podobają. A potem, już po jednym browarze, powiedział mi do ucha, że wybacza gejostwo Freddiemu Merkury’emu, ponieważ go kocha i tyle. A ja mu odpowiedziałem: - Stary, jesteś wart rozmowy, ponieważ nie jesteś zacietrzewiony. Masz poglądy, ale one nie są sztywne. Bo problemem nie jest prawicowość czy lewicowość, ale właśnie sztywne poglądy. Trzymajmy się więc poczucia humoru. Bo humor nas uratuje i pogodzi - kończy.

Krzysztof Skiba, lider Big Cyca:
- Patriotyzm jest jak pancerz, który ma nas chronić. Natomiast czasem, kiedy jest za ciężki, to nas po prostu uwiera. Takimi ultrapatriotami są często osoby, które mają problem ze swoją polskością. Ja nie muszę na każdym kroku podkreślać, że jestem dumny z Polski i z tego, że jestem Polakiem. Bo to jest dla mnie oczywiste. Natomiast ludzie, którzy często nie mają własnych sukcesów, ulegają modzie na taką narodową dumę. Nie jestem dumny ze swojej rodziny, ze swoich osiągnięć, tylko jedyne, co mi pozostaje, to podpisać się pod zbiorową dumą, na zasadzie - mnie się nic nie udało, ale jestem członkiem dumnego narodu, który wydał na świat Marię Skłodowską-Curie i Chopina.

W polskim kinie pojawia się tradycja, zapoczątkowana przez Andrzeja Munka, kreowania „bohatera z przypadku”
Przemek Świderski Krzysztof Skiba

I dalej mówi: - Wolę, żebyśmy się sami z siebie śmiali, niż gdyby mieli się śmiać z nas Amerykanie. To tak jak w najbliższej rodzinie, gdzie można sobie różne rzeczy powiedzieć. Mąż mówi żonie na przykład: - Już nie jesteś taka ponętna jak kiedyś. A ona mu odpowiada: - Tobie też urósł brzuch. My również jesteśmy taką jedną, wielką rodziną. Dysfunkcyjną co prawda, mocno podzieloną i skłóconą. Ale jeszcze nie wzięliśmy rozwodu. I czasami tylko żartem można rozładować napięcia.

Filmoznawca dr Krzysztof Kornacki przyznaje, że w polskiej kinematografii zdarzały się filmy, które do patriotyzmu podchodziły inaczej.

- Definicja patriotyzmu mówi między innymi o szacunku i gotowości poświęcenia dla ojczyzny. Ale nie mówi o stylu, w jakim się ten szacunek objawia - tłumaczy. - Można to robić z patosem, ale też z pewną dozą humoru, a nawet ironii. Chciałbym pójść tym tropem. W polskim kinie powstała grupa filmów, które do patriotycznych obowiązków nie podchodziły w sposób tyrtejski czy martyrologiczny. Pierwszy obraz, jaki w tym przypadku przychodzi mi do głowy, to oczywiście „Eroica” Andrzeja Munka i postać Dzidziusia Górkiewicza. Ten film czasem niesprawiedliwie oceniano jako antytezę bohaterstwa wojennego. Ale to film raczej przeciwko bohaterszczyźnie, jak się wtedy mówiło. Przeciwko nieuzasadnionemu, romantycznemu porywowi. Można więc powiedzieć, że Munk opowiadał się za racjonalnym modelem bohaterstwa wojennego. Takich przykładów nie mieliśmy w kinie polskim zbyt wiele. Mocniejszą tradycją, wywodzącą się z Munka, jest tradycja piszczykowska, czyli formuła „bohatera z przypadku” (chociaż Piszczyk w „Zezowatym szczęściu” był postacią moralnie dwuznaczną). Kontynuację wątku „bohatera z przypadku” oglądaliśmy m.in. w „Obywatelu Piszczyku” Andrzeja Kotkowskiego czy w „Zawróconym” Kazimierza Kutza. Podobna idea, mówiąca, że nie urodziliśmy się bohaterami, tylko stajemy się nimi często przez przypadek, pojawia się również w składance „Solidarność, Solidarność”. W tę piszczykowską tradycję chciał się wpisać Jerzy Stuhr ze swoim „Obywatelem”. Ale muszę przyznać, że ten film raczej pachnie mi politycznym pamfletem przeciwko jednej ze stron politycznego sporu, niż jest próbą wyważenia racji, z czego słynął Munk.

Jego zdaniem, druga tradycja prezentowania patriotyzmu od innej strony jest bardziej buffo i odwołuje się do ludowego bohatera i takiego też, bardziej dosadnego poczucia humoru. Bohaterowi koszula bliska ciału, ale jego serce bije oczywiście dla Polski.

- Myślę tu na przykład o klasyku, filmie „Jak rozpętałem II wojnę światową”. No, może poza trzecią częścią, która jest już uwikłana w ideologiczne serwituty. Bohater to klasyczny Dyl Sowizdrzał, który porusza się po różnych arenach wojny. Jednak cały czas z myślą o tym, że wróci do Polski, do tej ojcowizny. To z kolei naprowadza na niezwykły i bardzo rzadki w polskim kinie przykład patriotyzmu lokalnego, który jednocześnie wpisuje się w patriotyzm ogólny. To przykład kina śląskiego Kazimierza Kutza. Bohaterowie „Soli ziemi czarnej” walczą o dom, w którym mieszkają, o swoje sąsiedztwo, a jednocześnie walczą o Polskę. Dzisiaj patriotyzm, ten walczący, a nie ten pokojowy i dnia codziennego, jest w kinie mocno ogrywany. Wiemy, że powstają filmy patetyczne, martyrologiczne. Mnie się jednak szczególnie podoba taka grupa filmów, które nie tyle pokazują historię Polski, co historię Polaków, tych milionów, które musiały sobie na co dzień radzić z systemem. Świetnym przykładem jest „Cwał”, nostalgiczna komedia Zanussiego, jeszcze lepszym znakomita czarna komedia „Rewers”, historia delikatnych, wydawałoby się, kobiet, które wypowiadają prywatną wojnę komunizmowi, wchodząc z nim zresztą w pewne zażyłe relacje, jak większość obywateli PRL. Jest też tradycja komedii bardziej ironicznych, na pograniczu sarkazmu, które odnoszą się do codzienności Polaków. W PRL to oczywiście filmy Stanisława Barei, który śmiał się z tego polskiego skundlenia. Ale wiedział też, że to skundlenie jest konsekwencją systemu, w którym żyjemy. To paradoks, ale ilekroć oglądam ostatnią scenę „Misia” - gdy Ewa Bem nad brudną sadzawką śpiewa pastorałkę, to mam przysłowiowe „świeczki w oczach”. Silnie ironicznie o polskości opowiada oczywiście „Dzień świra” Marka Koterskiego. Ale czujemy, że za tą ironią, podszytą czasem sarkazmem i złośliwością, kryje się jednak szacunek reżysera dla polskiej tradycji, dla romantyzmu i dawnej roli inteligenta. Jak wspomniałem, film ten ociera się o sarkazm, dotyka granicy, po przekroczeniu której trudno już mówić o patriotycznym stosunku do spraw polskich. Z prostej przyczyny - pokazywanie polskości w optyce szyderczej, bez próby zrozumienia, przeczy patriotyzmowi. Jeśli patriotyzm to szacunek, jak głosi definicja, to trudno go pogodzić z szyderstwem czy skrajną złośliwością. To jak w rodzinie - można sobie pozwolić na krytykę i ironię w stosunku do bliskich, pod warunkiem że się ich darzy pozytywnym uczuciem. A oni wiedzą, że złośliwość nie jest miarą niechęci, ale troski - puentuje.

Jedno jest pewne - to, czym jest patriotyzm, każdy musi sobie zdefiniować sam.

Ryszarda Wojciechowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.