Misiewicz poszedł w tango. Tak złe języki mówią

Czytaj dalej
Fot. Michał Dyjuk
Leszek Rudziński, REN

Misiewicz poszedł w tango. Tak złe języki mówią

Leszek Rudziński, REN

Limuzyna, ochroniarz, studentki, oferta pracy w MON, drinki dla wszystkich - tak się bawi rzecznik MON.

Takie czasy

Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz otworzył w ubiegły piątek punkt informacyjny dla kandydatów do służby w Wojskach Obrony Terytorialnej w Białymstoku. Na uroczystości obecny był również szef gabinetu politycznego i rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz. Jednak, jak poinformował „Fakt”, ten drugi nie był w najlepszej formie.

Taki sobie „biforek”

„Dla niego wizyta w Białymstoku zaczęła się znacznie wcześniej niż o godzinie 11. Niemal dokładnie 12 godzin wcześniej” - doniósł dziennik. Przyczyn złego samopoczucia Misiewicza gazeta upatruje w odbywającej się dzień wcześniej imprezie studenckiej w białostockim klubie WOW znajdującym się niedaleko uniwersytetu. Gazeta podaje, że około godz. 23 pod klub podjechał BMW Bartłomiej Misiewicz.

„Jak tłumaczył potem gościom sam Misiewicz, to w hotelu Best Western Hotel Cristal, gdzie się zatrzymał, doradzono mu zabawę w klubie WOW” - czytamy w dzienniku, który podaje, że pomimo iż klub dzieliło od hotelu, w którym przebywał rzecznik MON, zaledwie 350 metrów, podjechał on pod klub limuzyną. Towarzyszyli mu dwaj ochroniarze - mężczyźni, którzy przedstawili się jako funkcjonariusz Żandarmerii Wojskowej oraz człowiek ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela.

To jestem JA!

Według „Faktu” Misiewicz był w klubie WOW królem życia. - Osiem czy dziesięć kolejek wszystkim w barze stawiał. Z kieszeni wyciągał setkę za setką, to była straszna wiocha - opowiada Paweł, do którego dotarł tabloid.

Rzecznik MON parokrotnie miał nagabywać DJ-a, czy mógłby ogłosić ze sceny, że Misiewicz pojawił się na imprezie. Miał też wygłaszać pochwały na temat prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego oraz mówić o katastrofie smoleńskiej. Dziennik informuje, że sam Misiewicz twierdzi - wbrew relacjom uczestników zabawy zebranym przez dziennikarzy 
- że w białostockim klubie nie był pijany, nie stawiał nikomu alkoholu, nie rozmawiał o ministerstwie ani o Macierewiczu, a nawet z nikim nie tańczył. Jak wyjaśniłsam Misiewicz, do klubu nie przyjechał samochodem, a przyszedł pieszo z kolegami.

Na własne oczy i uszy

Jednak wersję „Faktu” po części potwierdza portal dziendobry.bialystok.pl, który dotarł do białostoczanina towarzyszącego Misiewiczowi w nocnym klubie. „Hotel był o wiele bardziej oddalony od klubu, dlatego trzeba było podjechać autem.

Misiewiczowi towarzyszył ochroniarz oraz inny białostoczanin, z którym pozostawał do końca imprezy.

Siedzieliśmy normalnie, jak dwaj faceci przy wódce. Nie było żadnego nagabywania dziewczyn ani szastania pieniędzmi. Nie było ku temu powodów. Porozmawialiśmy i wyszliśmy z lokalu przed północą” - czytamy.

Sprawa wywołała falę komentarzy w internecie. Wiele osób oburzyło to, że 27-latek, który zna najważniejsze tajemnice MON i polskiego wojska, bawi się na zakrapianej imprezie z nieznajomymi ludźmi i proponuje im pracę. „Żałosne” - ocenił krótko na Twitterze były minister obrony narodowej, senator Platformy Obywatelskiej Bogdan Klich.

Młody jest, musi się wyszumieć

W swoistą obronę postanowiły wziąć Bartłomieja Misiewicza partyjne koleżanki. Joanna Lichocka podczas spotkania z sympatykami PiS mówiła o tym, że młodemu uderzyła co prawda woda sodowa do głowy, ale to dlatego, że jako asystent wówczas jeszcze posła Macierewicza bardzo ciężko i bez wynagrodzenia pracował dla Polski. Z kolei Beata Mazurek, rzeczniczka PiS, pochyliła się nad Misiewiczem jak każda matka: - Wiem, jako matka, że młodość swoje prawa ma. Dopytywana przez Konrada Piaseckiego w radiu TOK FM o to, czy ich nadużywa, odpowiedziała, że dla jednych „pewnie nie, a dla drugich tak”. - Ja go bardzo lubię, ale jest pod ostrzałem. Na pewno weźmie to pod uwagę i zastanowi się następnym razem, czy iść do jakiegoś klubu, czy nie - zamknęła sprawę.

Warto przypomnieć, że kiedy ostatnio zrobiło się głośno wokół rzecznika MON, szef resortu na chwilę wycofał go na z góry upatrzone pozycje, by po kilku tygodniach stwierdzić, że działania wobec jego podwładnego były elementem dezinformacji i dlatego teraz właśnie za tę część pracy MON będzie on odpowiadał.

Tym razem min. Macierewicz jeszcze nie zabrał głosu, a od środowego wieczora ma inny problem na głowie - jego kierowca spowodował karambol na szosie pod Lubiczem. Sprawę z rąk miejscowej policji szybko przejęła Żandarmieria Wojskowa, która zajmuje się też ochroną ministra.

Leszek Rudziński, REN

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.