Fundacja "Po staremu. Młodzi łodzianie tańczą "po staremu" i wierzą w muzykę, która ocalała

Czytaj dalej
Fot. Fundacja “po staremu”
Anna Skurska

Fundacja "Po staremu. Młodzi łodzianie tańczą "po staremu" i wierzą w muzykę, która ocalała

Anna Skurska

Łódzka Fundacja „Po staremu” liczy kilkanaście osób i składa się z młodych, lub bardzo młodych ludzi. Stworzyli Fundację, aby dzielić się swoją pasją - polskim tańcem i muzyką tradycyjną, a także czymś mniej uchwytnym - otwartością na człowieka.

- Jak myślisz, ile kilometrów musiałabyś przejechać, żeby nauczyć się salsy albo zumby od kogoś, kto się na niej wychował, tańczy ją od dziecka, więc teraz jest ekspertem? - Łukasz Nizik odpowiada pytaniem, na moje.

Pytam chłopaków, dlaczego ich serce bije mocno dla polskich tańców tradycyjnych, znacznie mniej dla zagranicznych. - A czy miałaś szansę uczestniczyć w warsztatach modnych tańców z muzyką na żywo? - podejmuje Łukasz. Przyznaję - musiałabym pokonać tysiące kilometrów, podczas, gdy w Polsce wciąż żyje wielu mistrzów - muzyków czy tancerzy - którzy gotowi są przekazać swoją wiedzę. Z powodu odległości od kontynentów amerykańskich - nigdy nie przeżyłam też warsztatów salsy, którym towarzyszyłaby latynoska kapela. Moi rozmówcy przypuszczają, że na gruncie europejskim Polska jest jednym z nielicznych, lub nawet jedynym krajem, który zachował ciągłość tradycji ludowej. Żywej i nadal przekazywanej następnym pokoleniom, tradycji kontynuowanej, a nie rekonstruowanej.

Członkowie Fundacji tańczą oberki, polki, kujawiaki i mazurki, nie pogardzą też walczykiem, a także polską odmianą fokstrota czy tanga. Grają na instrumentach - od bębna, poprzez akordeon i trąbkę, aż do skrzypiec czy basów (tradycyjny instrument podobny do wiolonczeli, pełniący w ludowych kapelach funkcję rytmiczną). Zapewniają jednak, że taniec i muzyka są jedynie pretekstem do czegoś więcej, i właśnie to „więcej” starają się przekazać uczestnikom warsztatów z tańca tradycyjnego.

- Doszliśmy do tego, że taniec jest nie celem, a jedynie środkiem. Tym celem jest spotkanie ludzi - mówi Przemek Bogusławski. - Może to zabrzmi górnolotnie, ale tak naprawdę zależy nam, żeby przywrócić pewne więzi zerwane lata temu, których wyrazem może być taniec.

Chłopaki z „Po staremu” podkreślają status tańca w dawnej Polsce. Wspólna zabawa stanowiła okazję do spotkania człowieka z człowiekiem - w tańcu normą była rozmowa, ludzie przełamywali skrępowanie towarzyszące kontaktom damsko-męskim, zapoznawali się ze sobą lub pogłębiali zażyłość, przyzwyczajali się też do dotyku drugiej osoby. Znajomość kroków tanecznych uważano na wsi za towarzyski obowiązek, dlatego też nikt nie dziwił się parze dwóch tańczących mężczyzn, którzy uczyli się od siebie rytmu i figur. Umiejętności zdecydowanie popłacały - uzdolnieni tancerze mogli liczyć na zainteresowanie oraz względy co ładniejszych partnerek.

- Jak wspominał Marian Bujak, znany skrzypek radomski: Ten co nie umiał tańczyć, jak poszedł na muzykę, to kapoty trzymał - opowiada Kuba. Na zabawach panny rozglądały się za kandydatami na mężów, a młodzi mężczyźni mieli okazję do flirtu z dziewczyną. Bez względu jednak na poczucie rytmu czy zdolności tancerza, poproszonej do tańca kobiecie nie wypadało odmawiać.

- Można było próbować załatwić to dyplomatycznie - śmieje się Bogusławski, opowiadając na warsztatach, jak kiedyś pewna tancerka odesłała starającego się o nią mężczyznę, mówiąc: Tera nie, ale się dowiaduj! Niekiedy warunki tanecznych konkurów były utrudnione, bo niektóre panny przychodziły na potańcówki pod opieką rodziców lub dalszych krewnych - wtedy o zgodę na taniec z dziewczyną należało pytać opiekuna.

Oczywiście muzyka i taniec były nie tylko świętem zakochanych. Wspólna zabawa podtrzymywała i pogłębiała więzi danej społeczności, tworzyła sposobność do kontaktu pomiędzy mieszkańcami sąsiednich wsi, otwierała ludzi na siebie. Zdaniem członków Fundacji, współczesny taniec utracił tę naturalną bliskość, która aktualnie stała się krępująca i niewygodna.

- Człowiek żyje teraz sam i żyje namiastkami - twierdzi Przemek. Zjawisko osamotnienia przekłada się także na odbiór muzyki, która zachęca do bierności. Muzyka tradycyjna angażuje.

Ludzie angażują się po pierwsze- w taniec i śpiew. Po drugie - w samodzielne muzykowanie. Taki właśnie, czynny odbiór muzyki, przejawia się we wspólnym przeżywaniu emocji i wyrażaniu ich za pomocą ruchu, dźwięku i słów. Chłopaki przyznają, że nie od razu odkryli ten głębszy, duchowy wymiar własnej pasji.- Najpierw zaczęliśmy przychodzić i tańczyć, później zaczęliśmy grać - wyjaśnia Kuba Owczarek.

Czym tłumaczyć coraz większe zainteresowanie Polaków folklorem? Poszukiwania tradycyjnej kultury mogą wynikać ze wspomnianego poczucia osamotnienia, lecz także niezakorzenienia. Od kilku lat nieśmiało dają o sobie znać w muzyce tendencje związane z powrotem do korzeni, np. muzyka folkowa, czy choćby stylizowana na folk. Przemek podkreśla wagę przemian historycznych, które sukcesywnie pozbawiały naród poczucia tożsamości - mamy za sobą przynajmniej dwa pokolenia, które żyły w próżni. Zainteresowanie folkiem może być metodą poszukiwania wspólnoty, sposobem na „zakorzenienie się”.

Jakie cechy łączą powracających do korzeni, a więc m.in. członków Fundacji „Po staremu”? Otwartość, szczerość i brak kompleksów na punkcie „swojskości”. Według Kuby, kompleksy takie odczuwa aktualne, wywodzące się ze wsi pokolenie rodziców i dziadków. Moi rozmówcy twierdzą, że widzą nadzieję w pokoleniu młodym, bardziej świadomym wartości własnej, muzycznej tradycji. Młodzi chcą przychodzić na potańcówki, uczyć się kroków i grać.

- Wciąż jednak brak nam takich sytuacji, jakie zdarzają się w sąsiednim regionie radomskim - mówi Przemek - kiedy młodzi ludzie ze wsi zaczynają przejmować tradycję. Czekamy na taki moment, w którym, jak na jednej z zabaw w Gałkach Rusinowskich, młoda miejscowa kapela tak bardzo nie mogła się doczekać grania, że w przerwie między jednym a drugim mazurkiem wykonywanym przez starego (nieżyjącego już) skrzypka Jana Gacę, jeden z młodych krzyknął: „Dobra dziadek, spadajta, tera my gramy”. Oczywiście nikt go nie posłuchał i musiał swoje odczekać, lecz pokazuje to, że muzyka znów stała się czymś emocjonującym.

Niestety, okazje do nauki od prawdziwych mistrzów nie zdarzają się tak często, ponieważ kompleks „wiejskości” dotyczy także artystów ludowych, którzy wstydzą się swojej sztuki przed ludźmi z miasta. Członkowie Fundacji nie ustają jednak w poszukiwaniach i, jeżdżąc po Polsce, starają się odkrywać nowe źródła inspiracji i uczyć się grać od wiejskich muzyków. Grający na skrzypcach Łukasz wspomina pewnego artystę, który, poproszony o tradycyjną muzykę ze swojego regionu, zagrał tango, walczyka i oberka - wszystkie odmiany precyzyjnie skomponowane, współczesne i techniczne. - Dopiero, kiedy ja mu zagrałem mazurka z jego okolicy, zaczął grać utwory rzeczywiście okoliczne, wiejskie, a nie przywiezione z miasta.

W niektórych rejonach Polski twórcy zamilkli na dobre a muzyka tradycyjna niemal zniknęła. Niemal. Łukasz przyznaje, że zainteresowanie Fundacji z miasta spotyka się ze zdziwieniem i dystansem, czasem jednak okazuje się dla wiejskich artystów cenne. Zdarzały się momenty pełne wzruszenia: - Trochę dzięki nam oni w pewnym momencie znowu wracają na scenę, grają do tańca i widać, jaką mają z tego radość. Wielu też mówi, że to, że my przyjechaliśmy, ratuje im życie, bo już od dawna nie mieli powodu, by grać.

Anna Skurska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.