Włodzimierz Knap

Emocje wzbudzane przez starcia boiskowych gigantów są zjawiskiem społeczno-kulturowym. Przyciągają ludzi przed telewizory bardziej, niż

Finał Ligi Mistrzów w 2005 r. w Stambule skończył się rzutami karnymi. Słynny „Dudek dance” zdekoncentrował Andrija Szewczenkę Fot. fot. archiwum Finał Ligi Mistrzów w 2005 r. w Stambule skończył się rzutami karnymi. Słynny „Dudek dance” zdekoncentrował Andrija Szewczenkę
Włodzimierz Knap

Za najlepszy mecz w dziejach Ligi Mistrzów czytelnicy brytyjskiego „Daily Mirror”, który sprzedaje się w niemal 3 mln egzemplarzy dziennie, uznali finał w 2005 r. między Liverpoolem a Milanem. Bohaterem tamtego niezwykłego spotkania był Jerzy Dudek, bramkarz „Czerwonych”, który obronił dwa karne, a wcześniej kilka razy uratował Liverpool w niemal beznadziejnych sytuacjach. Jedna z jego parad w czasie dogrywki uznana została za trzecią najefektowniejszą w dziejach piłki nożnej. Andrij Szewczenko, ukraiński napastnik, wtedy gwiazda Milanu, w jednym z wywiadów wyznał, że nieraz budzi się zlany zimnym potem, bo śnią mu interwencje Dudka z 25 maja 2005 r.

Do przerwy na stadionie w Stambule „Czerwono-Czarni” prowadzili 3:0. Liverpool wyrównał w ciągu siedmiu minut. Potem była dogrywka, karne i triumf polskiego bramkarza. Niestety, ostatni na boisku, choć grał jeszcze sześć lat, w tym cztery w Realu Madryt (w Primera Division, czyli hiszpańskiej ekstraklasie rozegrał tylko dwa mecze).

Boniek i Młynarczyk

Zbigniew Boniek i Józef Młynarczyk to dwaj inni Polacy, którzy mieli duży udział w tym, że ich kluby zdobyły Puchar Europy Mistrzów Klubowych, jak do 1992 r. nazywała się piłkarska Liga Mistrzów.

Boniek w 1985 r. na stadionie Heysel w Brukseli szarżował na bramkę Liverpoolu i miał szanse strzelić gola. Ale niespełna metr przed polem karnym został podcięty. Sędzia wskazał na „wapno”, a Platini nie zmarnował „jedenastki”. Juventus pokonał Liverpool 1:0. Wcześniej kibice angielscy zaatakowali kibiców włoskich, w wyniku czego 39 osób zginęło (38 Włochów i jeden Belg), a 600 zostało rannych.

Dwa lata później Młynarczyk bronił jak w transie podczas finału między FC Porto a Bayernem Monachium, który odbył się w Wiedniu. Niemcy byli faworytami. Portugalczycy wygrali jednak 2:1. Po przyjeździe do Porto, kibice największą fetę zgotowali właśnie Młynarczykowi.

Legia i Widzew

Walka o Puchar Europy zaczęła się w roku 1955. - Do końca lat 60. Polacy nie odnosili w tych rozgrywkach, podobnie jak w pozostałych na szczeblu europejskim, żadnych sukcesów. Kibicowaliśmy innym, bo nasi odpadali zazwyczaj wczesną jesienią - mówi Stefan Szczepłek, dziennikarz sportowy, znawca historii piłki nożnej.

Na przełomie lat 60. i 70. nastąpił zwrot. Górnik Zabrze w sezonie 1969/1970 doszedł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Ten sukces do dziś przykrywa osiągnięcie Legii Warszawa, która w tym samym czasie zakończyła udział w Pucharze Europy, czyli tych cenniejszych rozgrywkach, na półfinale. Po drodze wyeliminowała mistrza Rumunii UT Arad, wygrywając w Warszawie 8:0 i strzelając wszystkie bramki po przerwie, między 50. a 86. minutą. I jeszcze ciekawostka: Telewizja Polska rozpoczęła transmisję dopiero od drugiej połowy.

W kolejnej rundzie Legia zmierzyła się z francuskim Saint-Étienne. Był to klub, który w Europie liczył się wtedy bardziej niż dziś Monaco czy Paris Saint Germain. Zanim ówcześni mistrzowie Francji trafili na Legię, pokonali wspaniały Bayern z Seppem Maierem, Franzem Beckenbauerem i Gerdem Müllerem na czele. Ale i Legia miała świetną pakę, m.in. bramkarza Grotyńskiego, obrońców: Stachurskiego, Zygmunta, Trzaskowskiego, pomocników: Blauta i Deynę, który długo grał z numerem 8, bo z „10” biegał po boisku Pieszko. Poza tym ostatnim w ataku Legia miała superstrzelca Brychczego, prawoskrzydłowego Żmijewskiego i lewoskrzydłowego Gadochę.

Oba mecze z Saint Étienne stołeczny klub wygrał po 2:1, a bramki Deyny (w Warszawie strzelił z ponad 30 metrów, we Francji z ok. 22) bez przesady uznać można za majstersztyki. Polscy piłkarze poradzili sobie z Francuzami, ale nie uporali się, co przyznali, ze stołami uginającymi się od żab i ślimaków, które po meczu zastawili goście.

Z mistrzem Turcji - Galatasaray Stambuł- legioniści nie mieli kłopotu. W półfinale spotkali się z Feyenoordem. 1 kwietnia 1970 r. obie drużyny zmierzyły się w Warszawie. - Bilety wyprzedano ekspresowo. Najdroższe, na trybunę krytą, kosztowały 100 zł, czyli o 10 zł więcej niż pół litra wódki - wspomina Szczepłek. Ernst Happel, trener Holendrów w przeddzień meczu domagał się, by przez boisko w Warszawie przejechał walec. - Walec przejechał, ale niewiele to dało - przyznaje Szczepłek. W Warszawie było 0:0. W Rotterdamie dwie bramki strzelili gospodarze, którzy niedługo później zdobyli Puchar Europy, a w ich składzie grali późniejsi wicemistrzowie świata, m.in. Wim van Hanegem i Rinus Israël.

Legia mogła pokonać Feyenoord, a w finale szkocki Celtic, bo graczy miała niegorszych. I pisze to ktoś, kto jako dziecko kochał Górnika Zabrze, a na drugim biegunie miał Legię.

Trzynaście lat później Widzew Łódź w półfinale poległ w konfrontacji z Juventusem, naszpikowanym siedmioma włoskimi mistrzami świata z 1982 r., wspomaganymi przez dwóch bodaj najlepszych wówczas piłkarzy: Francuza Platiniego i... wychowanka Widzewa - Bońka. W Łodzi było 2:2, w Turynie 0:2.

Narodziny

Na pomysł rozgrywania klubowych mistrzostw Europy wpadł Gabriel Hanot, wydawca francuskiego dziennika „L’Équipe”. Do szału doprowadziła go pewna wzmianka w angielskiej gazecie, w której napisano, iż Wolverhampton jest najlepszym klubem Europy, bo pokonał Spartaka Moskwa i Honved Budapeszt w meczach towarzyskich.

Hanot postanowił zorganizować turniej, który wyłoniłby najlepszy zespół Europy. W 1955 r. zaprosił do Paryża przedstawicieli 20 największych klubów Starego Kontynentu. Na spotkaniu pojawili się reprezentanci 15 ekip. Ustalono, że zawody powinny się odbyć w sezonie 1955/1956. Organizacją i administracją nowych rozgrywek zajęła się UEFA. Prawo do wzięcia w nich udziału mieli tylko mistrzowie swoich krajów, a do 1967 r. w meczach zakończonych remisem zwycięzców wyłaniano w drodze barażu.

Pierwsze spotkanie o Puchar Europy rozegrano 4 września 1955 r. w Lizbonie, gdzie Sporting zremisował z Partizanem Belgrad 3:3. Pierwszą bramkę strzelił gracz Sportingu João Martins.

Dominacja Realu

Pierwsze dziesięciolecie PE to dominacja Realu Madryt, w którym grali tacy geniusze futbolu jak Di Stéfano, Gento, Puskás czy Rial. Przez pięć lat pod rząd Królewscy wygrywali kolejno: ze Stade Reims, Fiorentiną, Milanem, znów ze Stade i z Eintrachtem Frankfurt (7:3). Ten ostatni finał uchodzi za najpiękniejszy w dziejach, a na pewno miał najliczniejszą widownię. Na stadionie w Glasgow zasiadło niemal 128 tys. ludzi, w tym się młody Alex Ferguson, później słynny trener Manchesteru United. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w 1970 r. na półfinałowy mecz Pucharu Europy Celticu z Leeds United przyszło na Hampden Park prawie 135 tys. osób!

Dodajmy, że w Stade Reims grali Francuzi z polskimi korzeniami, m.in. Raymond Kopa-Kopaczewski, artysta futbolu, który znał dobrze język polski, a w latach 1956-1959 grał i wygrywał w Realu Madryt. Poza nim w składzie Reims byli także: Zimny, Siatka i Glovacki.

Benfica i Mediolan

Po pięciu latach przerwy, w 1966 r., Real ponownie zwyciężył (w finale z Partizanem Belgrad 2:1). Wcześniej madrytczycy dwukrotnie przegrali w finale. Najpierw z Benficą Lizbona, która dwa razy z rzędu sięgnęła po PE, mając w swoim składzie Eusébio. To on gwarantował Benfice przez kilka lat udział co najmniej w finale. W 1961 r. Benfica wygrała 3:2 z Barceloną, a rok później 5:3 z Realem, ale też dwa razy przegrywała spotkania finałowe - z Interem i Milanem. Bo właśnie przez trzy kolejne lata (1963-1965) Mediolan był stolicą europejskiego futbolu (najpierw Milan, potem dwa razy Inter).

Alkoholicy najlepsi

W 1967 r. PE zdobył Celtic. W kolejnym roku Manchester United, a stało się to w 10 lat po katastrofie lotniczej pod Monachium, w której zginęła prawie cała angielska drużyna.

W odrodzonej „jedenastce” Czerwonych Diabłów grało dwóch wybitnych, a przy tym mocno kontrowersyjnych piłkarzy: Denis Law i George Best. Law był niemal zawsze na kacu (na boisku także), ale mimo to mijał obrońców rywali, jak tyczki slalomowe. Ci zaś tłumaczyli, że „zamrażał” ich nie tyle cudowny drybling Szkota, co jego oddech. Best jak ulał pasował do Lawa. I on z alkoholem był za pan brat. Razem tworzyli niezwykle twórczy duet, który przez słabość do wódki zmarnowali. Ale w finale w 1968 r. nawet Eusébio nie pomógł Benfice w walce z MU, choć Law nie grał w nim, bo był w szpitalu, gdzie również nie trzeźwiał.

Era Ajaxu

Holenderski Feyenoord w kwietniu 1970 r., w półfinale, pokonał Legię Warszawa. W finale zwyciężył jednak szkocki Celtic. W dziejach futbolu zapisała się bardziej inna holenderska drużyna, która między 1971 a 1974 r. nie miała sobie równych. Ajax Amsterdam był pierwszym klubem, który grał tzw. futbol totalny, czyli niemal wszyscy bronili się, wszyscy atakowali i wszyscy prawie cały czas byli w ruchu. Każdy zawodnik był i artystą, i rzemieślnikiem. Z wyjątkiem Johana Cruyffa, który był wyłącznie wielkim futbolowym artystą.

Potem tylko Milan w końcówce lat 80. XX wieku prezentował się równie wspaniale jak Ajax, co dziwić nie powinno, bo siłą napędową mediolańczyków była trójka Holendrów: Gullit, van Basten i Rijkaard. Z Barceloną w okresach jej świetności (w naszym stuleciu) Ajax miał natomiast jedną wspólną rzecz: nieskuteczność, bo oba kluby stwarzały mnóstwo sytuacji, ale tylko jedną na kilka zamieniały na bramkę.

Czas Bayernu

Wydawało się, że Ajax może pobić rekord Realu w liczbie najważniejszych europejskich trofeów, jednak Cruyff zamienił Amsterdam na Barcelonę. Okazało się, że owa roszada - bardziej niż Katalończykom - opłaciła się Bayernowi Monachium, który triumfował w PE trzy razy z rzędu (1974--1976). I kiedy już się wydawało, że monachijska machina jest nie do zastopowania, nastała era klubów angielskich, na czele z Liverpoolem. Dwukrotnie PE wywalczył też Nottingham Forest (1979, 1980), który - co ciekawe - mistrzem Anglii był tylko raz.

Liga Mistrzów

Ostatnim zdobywcą Pucharu Europy była Barcelona. Od sezonu 1992/1993 mamy już Ligę Mistrzów. W nowej formule pierwszym zwycięzcą okazał się Olympique Marsylia, po pokonaniu Milanu 1:0.

Cechą wspólną ostatniego ćwierćwiecza jest to, że żaden klub nie powtórzył sukcesu w kolejnym roku. Obecnie przed taką szansą staje Real, który awansował do finału z Juventusem (3 czerwca w walijskim Cardiff), a w ub. roku wygrał LM, pokonując po karnych inną madrycką drużynę - Atlético. Najlepszą klubową ekipą w Europie Real był już 11 razy. Pod tym względem nie ma sobie równych. Milan wygrał PE i LM 7 razy, a Juventus do finału awansował po raz 9., ale wygrywał tylko dwa razy, w 1985 i 1996 r.

Włodzimierz Knap

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.