Elżbieta Dzikowska, zaginiona magia i Vilcabamba

Czytaj dalej
Fot. materiały prasowe
Dorota Abramowicz

Elżbieta Dzikowska, zaginiona magia i Vilcabamba

Dorota Abramowicz

- Chciałabym tam powrócić i kiedyś pewnie to zrobię. Niestety, bez Tony’ego i Edmunda, którzy odeszli już do innego świata - napisała przed rokiem w książce „Tam, gdzie byłam” Elżbieta Dzikowska , jedna z najbardziej znanych polskich podróżniczek, która wraz z Tonym Halikiem prowadziła przez lata program telewizyjny „Pieprz i wanilia”. Tam, czyli do Vilcabamby.

Ma osiemdziesiąt lat i duszę młodej dziewczyny, pełną nieustannej ciekawości świata i ludzi. Od lat marzyła o powrocie do ostatniej stolicy Inków, przez wieki skrytej głęboko w dżungli. Miejsca, gdzie jako pierwsza Polka u boku peruwiańskiego antropologa Edmundo Guilléna i Tony’ego Halika dotarła w 1976 roku.

Była to niezwykła podróż sentymentalna. Elżbieta Dzikowska wyruszyła w nią na początku czerwca. Inicjatorem eskapady był Roman Warszewski - pochodzący z Trójmiasta podróżnik, pisarz i dziennikarz, pracujący obecnie nad biografią podróżniczki. - Elżbieta zgodziła się na biografię pod warunkiem, że ją zawiozę do Vilcabamby - tłumaczy. - Wielu innym odmawiała. Doświadczenia wspólnej podróży mają być osią książki. Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństw, ale tak to zorganizowałem, by zminimalizować ryzyko.

W czepku urodzona

Miała 39 lat, gdy pierwszy raz zobaczyła ruiny Vilcabamby.

Droga córki nauczyciela, urodzonej w czepku w Międzyrzecu Podlaskim w 1937 r., do zaginionego miasta Inków wiodła przez wiele krajów i obfitowała w niespodziewane zwroty akcji. Wyjątkowo inteligentna Józefa (od dziecka zwana Elżbietą) Górska naukę w liceum rozpoczęła w wieku 12 lat, maturę zdała jako szesnastolatka. Rok wcześniej została aresztowana za przynależność do nielegalnej organizacji ZEW. Przesiedziała kilka miesięcy w więzieniu na Zamku Lubelskim...

Skończyła sinologię, pisała do miesięcznika „Chiny”, potem do „Kontynentów”. Mając 28 lat, wyruszyła w pierwszy rejs przez Kubę do Meksyku. W 1974 r. poznała ówczesnego prezydenta tego kraju Luisa Echeverrię, który zaproponował jej roczne stypendium. Wtedy to właśnie zetknęła się po raz pierwszy z pracującym dla amerykańskiej sieci telewizyjnej NBC Tonym Halikiem. On był jeszcze żonaty, ona już po rozwodzie z dziennikarzem Andrzejem Dzikowskim. Mimo wielu przeszkód postanowili być razem. Nigdy się nie pobrali, ale niedługo zamieszkali razem, stając się najsłynniejszą parą polskich podróżników. - Tony był najważniejszym mężczyzną mojego życia - mówi dziś, 19 lat po śmierci Halika, Elżbieta Dzikowska.

Bóg Słońce w kościele

Jedną z najważniejszych ich podróży była wyprawa do Vilcabamby. Miejsca, gdzie jeszcze przez 40 lat po uwięzieniu i zamordowaniu przez Hiszpanów Atahualpy trwało państwo Inków. W 1964 r. Amerykanin Gene Savoy obwieścił, że Vilcabamba mieści się w pobliżu peruwiańskiego Espiritu Pampa. Dekadę później Edmundo Guillén odnalazł w Sewilli listy hiszpańskich żołnierzy, opisujących drogę do Vilcabamby. Dzięki Halikowi, który zdobył w NBC pieniądze na sfinansowanie peruwiańsko-polskiej wyprawy, w lipcu 1976 r. eksploratorzy wyruszyli z Cuzco.

Nie było łatwo. Zerwane mosty, przeprawy przez rzeki, podróż przez góry i na mułach. W osadzie San Francisco de la Victoria de Vilcabamba w XVII-wiecznym kościele Dzikowska sfotografowała stojące na ołtarzu... Słońce Inków. Dowód, że jeszcze w XX wieku chrześcijaństwo przenikało tam się z inkaskim kultem Boga Słońca. Nocowali w małych osiedlach, poruszali się w górę i w dół śliskimi drogami. I wreszcie Espiritu Pampa, a w pobliskiej dżungli - pozostałości domów, świątyń, pałacu. I tylko Halik narzekał, że w gęstwinie trudno o dobre światło do filmowania...

Po tamtej podróży pozostało jednak wiele filmów, zdjęć i książka Dzikowskiej „Vilcabamba - ostatnia stolica Inków”.

Klamra

Roman Warszewski był jeszcze uczniem elbląskiego liceum, gdy do drzwi jego domu zapukali Elżbieta Dzikowska i Tony Halik. Gwiazdy telewizyjnego programu chciały spotkać chłopca, który jako pierwszy na świecie w 1976 r. odczytał tajemnicze pismo rongo-rongo z Wyspy Wielkanocnej na Pacyfiku.

Dziś Warszewski, podróżnik i pisarz, zafascynowany Ameryką Południową, jest jej niekwestionowanym znawcą i autorem kilkudziesięciu książek poświęconych tamtej części świata. Tylko w Peru był 30 razy. Samą Vilcabambę odwiedził w 2008 i 2012, a w 2008 prowadził eksplorację w okolicach Machu Pucara, która doprowadziła do zlokalizowania nowej, dotąd nieznanej zabudowy z epoki państwa neoinkaskiego. Jest autorem książki „Vilcabamba 1572” i wydał też poświęcony Vilcabambie album „Zielone Pompeje”. Teraz Warszewski postanowił napisać o życiu współtwórczyni programu „Pieprz i wanilia”.

- Osoba o tak bogatej osobowości i niezwykłym życiu, jaką jest Elżbieta Dzikowska, zasługuje na uczciwą biografię - mówi Warszewski. - Zaś podróż, w którą wyruszyłem cztery dekady po naszym pierwszym spotkaniu, stała się swoistą, niepowtarzalną klamrą zamykającą nasze spotkanie po latach.

Soroche w Cuzco

W Limie wylądowali 7 czerwca. Zwiedzali miasto z Piotrem M. Małachowskim, Polakiem mieszkającym od 7 lat w Limie. Potem wylot do Cuzco, leżącego prawie 3,5 kilometra nad poziomem morza.

I wtedy po raz pierwszy wyprawa zawisła na włosku. Elżbieta Dzikowska z objawami choroby wysokościowej, zwanej soroche, trafiła do szpitala.

- Musiałem wezwać karetkę - tłumaczy Warszewski. - Saturacja, czyli nasycenie krwi tlenem, spadła u niej do 74 proc. A norma to 95-99 proc. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Potem jeszcze raz, w dżungli, Elżbieta poczuła się gorzej. Mimo wielu problemów znalazłem pomoc i stanęła na nogi. Ale nie ukrywam, było nieciekawie...

Kiedy mówię Dzikowskiej, że jej wyprawa była aktem odwagi, słyszę: - To nie była odwaga. Wcale się nie bałam. Oni byli przerażeni, ja ich rozśmieszałam, Romek był nadzwyczajny, nie pozwolił mi dotknąć bagażu, mimo moich protestów wzywał lekarza... W Peru byłam już trzynaście razy, ostatnio 2 lata temu i nic się nie stało. Mieliśmy teraz jednak bardzo ciężką, dwunastogodzinną podróż z Paryża do Limy, a ja nie śpię w samolocie. Byłam bardzo zmęczona. Dopadło mnie, gdy z Limy, z poziomu morza, trafiłam następnego dnia do Cuzco. Zresztą Piotr Małachowski miał podobne problemy. Zamiast do Cuzco pojechał do La Paz w Boliwii, gdzie przez soroche leżał dwa tygodnie w hotelu. Jak widać, dotyczy to nie tylko ludzi z moim PESEL-em, ale także młodych.

Później nie rozstawała się z aparatem tlenowym. - Nie traktowała tego jako zbytnią uciążliwość. Ma wspaniałą konstrukcję psychiczną, szybko zapomina o tym, co niedobre. Jest silna, pozytywnie nastawiona do świata - przyznaje Roman.

Wzruszenie i rozczarowanie

Przed wyjazdem z Polski przyjaciółka ostrzegła Dzikowską: - Nie wraca się do miejsc, gdzie się było szczęśliwym.

To była zupełnie inna podróż. Warszewski: - Podczas mojego ostatniego pobytu w Vilcabambie musiałem korzystać z mułów. Okazało się, że w ostatnim czasie wybudowano drogę do Espiritu Pampa.

- Jest to nadal trudna i daleka wyprawa - dodaje pani Elżbieta. - Już nie na koniu, samochodem, niemniej jest to dwudniowa podróż w jedną stronę.

W San Francisco de la Victoria de Vilcabamba spotkali ekipę archeologów, restaurujących kościół. - Nie wiedzieli, że przed 40 laty na ołtarzu stało Słońce Inków zrobione z papier mâché - mówi z uśmiechem Elżbieta Dzikowska.- Byli zaskoczeni, gdy pokazałam im zdjęcie zamieszczone w mojej książce.

I wreszcie Vilcabamba. Dzikowska: - Czułam wzruszenie i rozczarowanie. Wzruszenie, bo znów po 41 latach znalazłam się w miejscu, gdzie przeżywałam ogromne emocje i byłam szczęśliwa. Cieszę się, że pracują tu archeolodzy i że zostało ono zabezpieczone, odkryte. Że można sobie wyobrazić, jak to kiedyś wyglądało. Ale - dodaje po chwili milczenia - zniknęła magia. Nie ma tej dżungli. Wszystko znormalniało.

Ludzie do niej lgnęli

Potem zatrzymali się w Cuzco, gdzie 24 czerwca podczas festiwalu Święta Słońca na głównym placu zbiera się kilkanaście tysięcy ludzi. - Ruszała w tłum z aparatem fotograficznym i błyskawicznie znikała mi z oczu - opowiada Warszewski. - Szybko zorientowałem się, że trzeba szukać jej tam, gdzie jest największe zamieszanie. Ludzie do niej lgnęli. Ma niezwykłą intuicję, pozwalającą spotykać wyjątkowych ludzi.

Bo kto inny mógłby wyłowić z kilkunastotysięcznego tłumu człowieka, który zajmował się naukowo Vilcabambą?

Dzikowska: - Zobaczyłam trzech nobliwie wyglądających mężczyzn w ponczach i kapeluszach. Wiedząc, że w festiwalu uczestniczą przedstawiciele uniwersytetów, pytam: - Z jakiego panowie są fakultetu?

- Z antropologii - odpowiada jeden z nich. - A pani skąd?

- Z Polski.

- Zna pani Mariusza Ziółkowskiego?

- Znam, to polski archeolog, kierownik Ośrodka Badań Prekolumbijskich i profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Katolickiego Santa María w Arequipie w Peru.

- Bo ja z nim napisałem książkę. O Vilcabambie.

Jeszcze tego dnia kupili książkę w najbliższej księgarni.

Prostowanie pomyłek

Pojechali jeszcze na przełęcz Anticona prawie pięć kilometrów nad poziomem morza. Tam w 1999 roku w Ticlio stanął pomnik Ernesta Malinowskiego, autorstwa Gustawa Zemły. Malinowski był projektantem i budowniczym Centralnej Kolei Transandyjskiej, twórcą linii kolejowych w Peru i Ekwadorze. - Dzięki mnie powstał ten pomnik - przyznaje Dzikowska.

Szlag ją trafił, gdy w 1996 r. usłyszała od przewodnika na przełęczy Ticlio, że przebiegającą w tym właśnie miejscu linię kolejowa zbudował... Amerykanin, Henry Meiggs. Jak się prostuje historyczne pomyłki? - Postawimy tu pomnik - zdecydowała. A potem zorganizowała zbiórkę pieniędzy, namówiła Zemłę, by stworzył dostosowany do surowego pejzażu projekt, wychodziła pozwolenie u Bardzo Ważnych Osób.

- I wreszcie już wiadomo, kto tę Kolej Transandyjską zbudował - mówi Elżbieta Dzikowska. - A teraz u stóp pomnika znaleźliśmy nawet zasuszone kwiaty, co świadczy, że inni także pamiętają zasługi Malinowskiego.

Przed dwoma tygodniami wrócili do Polski. - Najważniejsze, że wykonaliśmy plan. To, co mieliśmy zobaczyć - zobaczyliśmy. Tam, gdzie zamierzaliśmy dojechać - dojechaliśmy - podsumowuje Królowa Podróży.

Tłumaczy, że podróże to dla niej naturalny sposób życia. W podróży się najlepiej poznaje drugiego człowieka. Bardzo lubi wyjeżdżać, jeszcze bardziej lubi wracać do domu.

Już w sobotę wybiera się w okolice Wielunia, gdzie wraz z przyjaciółmi historykami chce zobaczyć drewniane kościółki.

W następnym tygodniu wraz z Romanem Warszewskim wyrusza do Międzyrzeca Podlaskiego, miejsca, gdzie się urodziła.

A we wrześniu jedzie do Wenecji. Jest przecież krytykiem sztuki, więc co dwa lata podczas Biennale Sztuki sprawdza, co się w sztuce współczesnej dzieje.

Ten trzeci

Tym trzecim, który towarzyszył im w wyprawie do Vilcabamby, był Tony Halik.

- Zawsze czuję jego obecność - przyznaje Dzikowska. - Tak też było podczas ostatniej podróży. Gdyby Tony zobaczył dzisiejszą Vilcabambę, na pewno by się ucieszył, że teren został oczyszczony i że miejsce to istnieje w świadomości nie tylko uczonych, ale także zwykłych ludzi. Na pewno chciałby tam jeszcze raz pojechać i sfilmować to miejsce ponownie. I na pewno byłby zadowolony, zwłaszcza że nie trzeba byłoby wycinać drzew, by zrobić dobre zdjęcia.

Dorota Abramowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.