Dziś prawdziwych agroturystów już nie ma? Telewizora może nie być, ale dobry internet to podstawa

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Zatwarnicki
Ewa Gorczyca, Dorota Mękarska

Dziś prawdziwych agroturystów już nie ma? Telewizora może nie być, ale dobry internet to podstawa

Ewa Gorczyca, Dorota Mękarska

Agroturystyka w Bieszczadach przeszła długą drogę. Od zwykłego łóżka w chłopskim domu do eleganckich apartamentów. Często figurują one pod starym szyldem, ale jak można nazwać agroturystyką posiadłość w wiosce, gdzie nie ma ani jednej krowy, konia, czy świniaka?

Polacy lubią życie na wsi. Aż 40 % z nas deklaruje, że chciałoby zamieszkać w „kraju za miastem”. Większość mieszczuchów nie ma jednak takich możliwości, więc spełnieniem tych marzeń stał się wypoczynek w gospodarstwach agroturystycznych.

Słowo „agroturystyka” weszło w Polsce do powszechnego użycia 30 lat temu, ale ta forma wypoczynku zawsze istniała. Wraz z nastaniem gospodarki rynkowej siermiężne „wczasy pod gruszą” zmieniły swoje oblicze.

Agroturystyka w Bieszczadach mocno chwyciła

W latach 90. tę ideę promowały mocno ośrodki doradztwa rolniczego. W Bieszczadach jednym z najprężniejszych był ODR w Lesku. Jego pracownik, Andrzej Gąsiorowski, przewodnik turystyczny i regionalista, stał się jednym z najbardziej zaangażowanych propagatorów nowej oferty turystycznej.

- 30 lat temu ta idea w Bieszczadach mocno chwyciła - Andrzej Gąsiorowski dobrze wspomina pionierskie lata agroturystyki.

Leszczanin przemierzył dziesiątki kilometrów, często wspólnie z dziennikarzami, dla których organizował ciekawe objazdy po gospodarstwach agroturystycznych, by wypromować tę formę wypoczynku w lokalnych i ogólnopolskich mediach.

Idea szybko zaczęła krzepnąć. Organizacyjnie stanęły za nią Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne. Stowarzyszenie to skupiało około 30% gospodarstw w Bieszczadach i w Beskidzie Niskim. Szacuje się, że w tamtych latach w ramach stowarzyszenia agroturystyka dawała pracę kilkuset osobom. Wziąwszy pod uwagę całość, tworzyła naprawdę spory segment zatrudnienia.

- W 2004 roku mieliśmy w stowarzyszeniu 272 członków - przypomina Roman Glapiak, prezes Galicyjskich Gospodarstw Gościnnych „Bieszczady”.

Koło, a potem oddział, jako pierwsze założyło stronę internetową, dzięki której oferta agroturystyczna szła dalej w świat. Wydawano co roku specjalny folder, z którym pokazywano się na targach turystycznych, przedstawiając uroki bieszczadzkiej i beskidzkiej wsi.

Agroturystyka zaczęła wypierać rolnictwo

Początkowo była to bardzo prosta oferta. Ograniczała się do wygodnego łóżka, świeżego powietrza i domowej kuchni. Ceny były jednak tak atrakcyjne, że te niewyszukane przyjemności okazywały się dobrym wabikiem dla gości.

W pionierskich dla agroturystyki czasach, w Bieszczadach i Beskidzie Niskim można było spotkać prawdziwe gospodarstwa agroturystyczne, czyli takie, których właściciele obrabiali pole i hodowali zwierzęta. To zaczęło się jednak zmieniać, bo rolnicy osiągali coraz większe dochody z agroturystyki, przy równoczesnym ich spadku z hodowli, czy upraw.

- Ludzie oddawali turystom nawet własne pokoje, ale wtedy nie wymagano, by każdemu pokojowi towarzyszyła łazienka - wspomina Glapiak.

Pierwsza zasada agroturystyki: gość nie może się nudzić

Jednak gusta gości zmieniały się. Nie wystarczały im niewyszukane rozrywki i skromne warunki. Gospodarstwa agroturystyczne zaczęły się więc rozbudowywać. Gospodarze adaptowali budynki gospodarcze, w których urządzali nowe pomieszczenia dla gości, już z nieodłącznymi łazienkami.

- W Polańczyku to było nagminne. Ci, którzy tego nie zrobili, po prostu wypadli z rynku - stwierdza prezes.

W gospodarstwach agroturystycznych zaczęło też brakować atrakcyjnej oferty. Dominowała monotonia i powtarzalność rozrywek, takich jak grzybobranie czy grillowanie. Gospodarstwa, które zaczęły traktować agroturystykę jako działalność główną, zaczęły się specjalizować. Nastawiały się na określonych gości, np. amatorów jazdy konnej lub na produkt lokalny wytwarzany w gospodarstwie.

To było dobre posunięcie, bo szybko okazało się, że ciekawe pomysły chwyciły. Jedni stawiali na wyrób serów, drudzy na wypiek chleba, a byli też tacy, którzy zajęli się bibułkarstwem, wikliniarstwem, albo garncarstwem.

- Nazywaliśmy to specjalizacją, ale ta idea poszła jeszcze dalej, bo Ośrodek Doradztwa Rolniczego wymyślił zagrody edukacyjne i one funkcjonują do dzisiaj - zauważa Roman Glapiak.

Skoczyła się agroturystyka, zaczęła się turystyka wiejska

Większość dawnych gospodarstw agroturystycznych przekształciła się z czasem w pensjonaty i hoteliki.

- Prawdziwa agroturystyka jest dzisiaj na wymarciu. Rozwinęła się w turystykę, którą można nazwać wiejską - podkreśla Lucyna Pściuk, przewodniczka i adminka stron turystycznych.

Również stowarzyszenie GGG „Bieszczady” zaczęło umierać śmiercią naturalną. Powodem tego staniu rzeczy stał się… Internet. Niedawni właściciele gospodarstw agroturystycznych zaczęli tworzyć strony internetowe dla swoich obiektów i stowarzyszenie nie było im już do niczego potrzebne.

Z kilkuset członków zostało w nim tylko 55 osób, z czego zaledwie kilku to gospodarze, którzy prowadzą działalność rolniczą. Pozostali to właściciele kwater, którzy podchodzą po tę kategorię tylko z racji posiadania 1 ha ziemi.

- Nie ma już prawdziwych agroturystów - zauważa Roman Glapiak. Sam do zeszłego roku prowadził gospodarstwo agroturystyczne „U Flika” w Dźwiniaczu Dolnym w gminie Ustrzyki Dolne. - Kwatery, które funkcjonują jako agroturystyka, nie mają z nią nic wspólnego i powinny nazywać się kwaterami na wsi. Kiedyś w gospodarstwach były kury, bydło, a teraz w całym Polańczyku nie ma ani jednej krowy.

Część kwater, szczególnie nad Jeziorem Solińskim, nadal korzysta z szyldu agroturystyki, głownie z ekonomicznych powodów, gdyż dochody uzyskane z tytułu wynajmu nie więcej niż pięciu pokoi gościnnych, zwolnione są od podatku.

Dobre wino i ser to wabik dla turystów

Była to też konieczność natury estetycznej.

- Goście pragną mieć klimat agro, ale nie chcą, by gnojówka im śmierdziała - pani Lucyna wali prawdę prosto z mostu. - Dlatego tworzy się obiekty nawiązujące do gospodarstwa agroturystycznego, ale z prawdziwą agroturystyką nie mające już wiele wspólnego.

Ostatnimi Mohikanami prawdziwej agroturystyki w Bieszczadach i Beskidzie Niskim są właściciele stadnin i winnic, ale do nich trafiają goście, którzy szukają takich klimatów. W gospodarstwach, w których przerabia się mleko, też goście przekładają smak serów nad zapach owiec i krów.

Gospodarstwa agroturystyczne to w ostatnich latach lat najprężniej rozwijająca się sieć noclegowa w powiecie krośnieńskim. Działają prawie we wszystkich gminach. „Kwatery” od dawna funkcjonowały w uzdrowiskach Rymanów-Zdrój i Iwonicz-Zdrój. Potencjał w prowadzeniu gospodarstw agroturystycznych dostrzegli też mieszkańcy gmin Korczyna, Dukla czy Jaśliska. Powstały zwłaszcza tam, gdzie w pobliżu jest baza dla turystów: baseny, wyciągi narciarskie, szlaki turystyczne, trasy rowerowe, kąpieliska. Ale tym, co przyciąga jest przede wszystkim natura i urok nieodkrytego wciąż Beskidu Niskiego i kameralna atmosfera, jakie oferują te miejsca.

- Są tacy, którzy lubią luksusowe hotele, z pełną obsługą, tacy którym odpowiada gwar na plaży i tłok na zakopiańskich Krupówkach. Są tacy, którym wystarczy do szczęścia widok na las i to, że mogą usiąść z książką w ogrodzie - mówią właściciele obiektów agroturystycznych.

Relaks w otoczeniu przyrody, możliwość różnych aktywności, jak spacery z kijkami czy jazda na rowerze - to przede wszystkim atuty „wczasów pod gruszą”. Współuczestniczenie w pracach gospodarczych, kontakt ze zwierzętami, jajecznica z jajek od wiejskich kur na śniadanie? To już niekoniecznie, choć są i tacy, którzy angażują swoich gości w codzienność wiejskiego gospodarstwa, proponują wspólne pieczenie chleba albo wyrób sera. Taką ofertę ma m.in. Farfurnia w Zawadce Rymanowskiej. Jej właściciele hodują kozy, karmią swoich gości przysmakami własnej roboty, pokazują jak wypleść koszyk z siana, uczą jak zrobić masło. Doba pobytu (z pełnym wyżywieniem) kosztuje w tym urokliwym miejscu 180 zł. Sam nocleg - 90 złotych.

Drogo? W porównaniu do cen hotelowych taniej o co najmniej 50 procent. Taniej też niż w innych regionach Polski, na przykład nad Bałtykiem czy w Zakopanem.

- Są miejsca w agroturystyce, gdzie można się przespać za 30 złotych czy 50 zł. Wszystko zależy od wymagań. Jednak dziś większość turystów oczekuje pewnego standardu, a tego nie da się zapewnić za małe pieniądze. Choć ludzie chcieliby i dobrze, i tanio - przyznaje Jerzy Wróbel, który wspólnie z żoną prowadzi od 2016 roku gospodarstwo agroturystyczne „U podnóża góry Cergowej” w Jasionce koło Dukli.

Nie ma krów i kur, jest „ruska bania” i internet

Pokoje z aneksami kuchennymi urządzili w rodzinnym domu. Mieli sporo zadowolonych gości, więc uznali, że czas rozszerzyć działalność. Od długiego majowego weekendu wystartowali z bardziej komfortową odsłoną agroturystyki. Nowy obiekt nazwali „Rezydencja pod Cergową - Wellness & Spa”.

Weekend w połowie lipca dla dwóch osób (dwa noclegi w dwuosobowym pokoju) kosztuje 435 złotych. Jakie jest zainteresowanie? Rezerwacje są, ale w porównaniu z poprzednim sezonem jest gorzej. Zapowiada się, że Polacy będą oszczędzać na wakacyjnych wyjazdach.

- Czystość, porządek, gościnność - na to stawiamy. Nie oferujemy naszym gościom wyżywienia na miejscu, większość z nich woli sobie coś upitrasić samemu. Pewnie gdyby komuś zamarzyły się jajka czy ser z gospodarstwa, to bym załatwił. Ale dziś nawet na wsi trudno o takie produkty, mało kto hoduje kury czy krowy. Mamy za to „ruską banię” - opowiada Jerzy Wróbel.

Jak mówi, ludzie przyjeżdżają do nich odpocząć od wielkiego miasta, od zgiełku, od codziennej gonitwy.

- Nawet telewizora nie potrzebują. Ale dobry internet koniecznie musi być - śmieje się.

Agroturystyczne gospodarstwa w Beskidzie Niskim są dla tych, którzy bardziej nad rozwiniętą infrastrukturę turystyczną przedkładają wiejską sielankę. Pamiętają beztroskie wakacje u dziadków i chcą, by takie klimaty poznały też ich dzieci.

Wieś ciągnie mieszczuchów

Ewa Vigele przez lata była krakowskim mieszczuchem, aż zdecydowała się wraz z mężem wrócić na wieś i tutaj osiąść. Zafascynował ją Beskid Niski z opowieści Andrzeja Stasiuka. Odbudowała i z pietyzmem urządziła starą drewnianą chatę w Łękach Dukielskich. Wokół sad, stary ogród z ziołami, łąka, las dosłownie na wyciągnięcie ręki. Przed domem zwykła trawa zamiast wybrukowanego podjazdu. Tu odpoczywają od zgiełku przyjezdni z dużych miast albo przyjeżdżają goście z zagranicy, szukający swoich korzeni. Dom (cztery noclegi dla 8 osób) można wynająć za 3150 zł. Właścicielka postawiła na wyższy standard niż w przeciętnym gospodarstwie agroturystycznym, zachowując to, co dla tego typu wypoczynku ważne - czyli kontakt z naturą. Jak widzi rozpoczynający się sezon? - W sierpniu przyjadą stali goście. Na lipiec mam na razie wstępną rezerwację - mówi Ewa Vigele.

Mariusz i Magdalena Szul prowadzą gospodarstwo agroturystyczne Rancho Texas w Posadzie Górnej pod Rymanowem-Zdrojem. W głównej mierze opiera się o jeździectwo. Na wakacje nie mają na razie wielu chętnych. Choć wierzą, że to może się zmienić i rozdzwonią się telefonyPan Mariusz twierdzi, że najbardziej w turystykę uderzyły podwyżki paliwa.

Anna Chłopecka z Transgranicznej Informacji Turystycznej w Dukli mówi, że agroturystyka w tym regionie się sprawdza. Może konkurować cenami i ofertą, atrakcyjną zwłaszcza dla rodzin z dziećmi i miłośników aktywnego spędzania czasu, nie na zatłoczonych szlakach, tylko tam, gdzie wciąż jeszcze cisza i spokój. Do tego dochodzi osobowość właścicieli którzy potrafią zapewnić domową atmosferę. - Ale faktem jest, że takich gospodarstw, gdzie można się przyjrzeć z bliska życiu na wsi, nie jest zbyt wiele. Więcej jest takich, które oferują po prostu miejsca noclegowe - przyznaje Anna Chłopecka.

Ewa Gorczyca, Dorota Mękarska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.