Długa droga do Bamako

Czytaj dalej
Fot. zdjęcia z archiwum Jędrzeja Łukowicza
Marek Ponikowski

Długa droga do Bamako

Marek Ponikowski

Pochwaliłem się swoim Peugeotem 505 Dangel przed dziewczyną. Wyklęła mnie - wspomina Jędrzej Łukowicz. - Rodzicom nic o nim nie mówiłem. Na szczęście znalazłem na Wybrzeżu paru ludzi, którzy o tym samochodzie wiedzieli niemal wszystko i pomogli mi go uruchomić.

Mieliśmy do wyboru dwie kategorie: Adventure i Racing. Wybraliśmy tę drugą, bo co to za rajd przez Afrykę, jeśli się jedzie asfaltowymi szosami - opowiada gdańszczanin Jędrzej Łukowicz, uczestnik tegorocznego „Budapest - Bamako Race”. - Słowo „racing”, sugerujące ściganie się, jest nieco na wyrost. Odnosi się do odcinków terenowych, po bezdrożach, z punktami kontrolnymi, do których trzeba dotrzeć, posługując się mapą i GPS. Ale jest gdzie zabłądzić i jest gdzie zakopać się w piasku...

***

O starcie w rajdzie Budapeszt - Bamako Jędrzej marzył od roku 2008, gdy pierwszy raz usłyszał o tym przedsięwzięciu. Wymyślił je parę lat wcześniej Andras Szabo, węgierski dziennikarz radiowy. Miała to być dostępna dla każdego replika Rallye Dakar, który właśnie wtedy wyemigrował na bezdroża Ameryki Południowej. Dla każdego, kto jest dość szalony, by na liczącą (w obie strony) prawie 20 tysięcy kilometrów trasę do stolicy Mali wybrać się starą Ładą, Volkswagenem Garbusem czy zabytkowym Trabantem. Z internetowej strony „Budapest - Bamako Race” wypisuję przykładowe zagrożenia, z którymi trzeba się liczyć: porwanie w Zachodniej Afryce, lincz z rąk miejscowej ludności za potrącenie przechodnia albo zwierzęcia domowego, niemożliwy do usunięcia defekt samochodu, odwodnienie organizmu na pustyni, zatrucie pokarmowe, skorumpowany urzędnik wymuszający łapówkę za przekroczenie granicy - i tak dalej. Trzeba dodać, że każdy samochód jest obciążony nie tylko załogą, jej bagażem osobistym, paliwem i częściami zamiennymi, ale także darami dla mieszkańców Afryki - bo w całym przedsięwzięciu ważny jest też wątek charytatywny. Jędrzej uznał, że nie pierwszej młodości Daewoo Nubira, którą wówczas jeździł, może nie podołać jego planom. Zaczął myśleć o samochodzie z napędem 4x4.

***

Francuski szwagier Jędrzeja podsunął mu pomysł: Peugeot 504 Break, czyli kombi, z modyfikacjami firmy Dangel, specjalizującej się w przeróbkach samochodów koncernu PSA na pojazdy terenowe. To był niezły trop. Peugeoty Dangel są prawdziwymi, twardymi samochodami 4x4, ze wzmocnionym podwoziem i prześwitem większym niż Jeepy. Jeździły do Dakaru i odnosiły sukcesy. Jędrzej postanowił jednak szukać w internecie nieco nowszego modelu. Jesienią roku 2013 znalazł: na północy Belgii starszy pan sprzedawał Peugeota 505 Break po swoim zmarłym bracie. - Od pierwszego wejrzenia wiedziałem, że to jest to! - wspomina Jędrzej Łukowicz. - Kupiłem go, choć właściciel, miłośnik francuskiej marki, miał wątpliwości, czy w Polsce samochód nie zostanie zmarnowany. Na jego miejscu też bym się obawiał… Peugeot w kolorze niebieskiego pasa na francuskiej „Tricolore” został wyprodukowany w roku 1989, na zamówienie firmy energetycznej Electricité de France. Ma silnik 2,5 litra, o mocy ledwie 75 KM, bez turbo, cieszący się opinią niezniszczalnego. Przez 10 lat służył ekipom technicznym naprawiającym sieć i wymagał sporego remontu. Dotarł do Gdańska na lawecie, z 400 kilogramami części zamiennych w bagażniku.

***

- Pochwaliłem się zakupem przed dziewczyną. Wyklęła mnie - opowiada Jędrzej. Rodzicom przez dłuższy czas nic nie mówiłem. Na szczęście znalazłem na Wybrzeżu paru ludzi, którzy o tym modelu wiedzieli niemal wszystko. Wykonali część niezbędnych napraw, resztę zrobiłem sam, czasem z pomocą taty, który jakoś zaakceptował mój zakup. Peugeot został zarejestrowany 3 grudnia 2014 roku. Na start w styczniowym „Budapest - Bamako Race 2015” było już za późno, zresztą wystraszyła mnie panująca wtedy w Afryce epidemia wirusa eboli. Ale w roku następnym musiałem pojechać!

***

Na stronie „Budapest - Bamako Race” zamieszczono tabelkę z kalkulacją kosztów udziału. Wynoszą około 5 tysięcy euro dla załogi dwuosobowej. Gdy jedzie więcej osób, można je nieco obniżyć. Pojechali we czwórkę. Piotra Bejrowskiego i Grzegorza Königa poznał Łukasz przypadkiem, gdy szykowali kilkunastoletnią Skodę Felicię do startu w letniej edycji „Bamako”, z Budapesztu do Taszkientu. Czwartym członkiem załogi został Maciej Sokołowski, szef gdańskiego biura podróży, mistrz załatwiania wiz i rozwiązywania innych problemów na trasie. - Szczerze mówiąc, przez ten rok nie przykładaliśmy się zbytnio do przygotowań - wyznaje Łukasz. - Dużo czasu i energii pochłonęła natomiast zbiórka darów. Pomogła nam w tym bardzo bydgoska Fundacja Asante. To głównie dzięki niej zebraliśmy sporą partię kredek, bloków rysunkowych, zeszytów do kolorowania dla szkół prowadzonych przez misjonarzy w Mali i Mauretanii.

***

Piętnastego stycznia 2016 roku na starcie w Budapeszcie oprócz samochodów stanęły motocykle i quady. Tradycyjnie były też ciężarówki z darami od organizatorów. Wśród około 130 załóg poza Łukaszem i jego ekipą były jeszcze dwie polskie. Jedna jechała Żukiem, druga Polonezem Truckiem. Europejski etap do hiszpańskiego Algeciras miał być spacerkiem, ale na pierwszym odcinku terenowym na południu Francji uszkodzili wydech w Peugeocie. Spaliny wypełniły kabinę. W Awinionie na postoju odpadło koło pasowe. Z silnika wyciekł olej. Naprawa zajęła dwa dni i kosztowała krocie. Rajdowa kawalkada była już daleko…

Zmieniając się za kierownicą, ścigali ją bez przystanków. Dogonili na południu Maroka. Na terytorium Sahary Zachodniej ugrzęźli przeciążonym o 600 kilogramów samochodem w piaskach plaży nad Atlantykiem. Wydobywając się z pułapki, „zgubili” bieg wsteczny. Uratował ich przejeżdżający patrol wojskowy. Bez wstecznego pojechali dalej, przez pustynną Mauretanię do Mali. Tam zaczęła się Czarna Afryka. W każdej wiosce samochód był oblegany przez dzieci. - Nazwa „Polska” niewiele Malijczykom mówiła, za to zeszyty z Robertem Lewandowskim na okładce były najlepszym sposobem na pozyskanie sympatii… - wspomina Jędrzej. W Bamako okazało się, że zajęli piąte miejsce w kategorii Racing. Dojechały także Polonez i Żuk. Jego właściciel, Piotr Biegała, organizuje latem przyszłego roku rajd „Husaria” - przez Bałkany, Turcję do gruzińskiej stolicy Tbilisi.

- Jedziecie? - pytam Jędrzeja Łukowicza.

- Jasne. Przygotujemy samochód, zatankujemy - i do Gruzji.

[email protected]

Marek Ponikowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.