Ameryka, muzyka i seks, czyli jak Monika Borzym szuka swego miejsca

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Paweł Gzyl

Ameryka, muzyka i seks, czyli jak Monika Borzym szuka swego miejsca

Paweł Gzyl

Ma dopiero 26 lat, a jest już po rozwodzie, zraziła się do polskiej telewizji, robi karierę w USA i... chce uzdrowić życie seksualne Polaków. Monika Borzym odsłania swe nowe oblicze przy okazji premiery płyty „Back To The Garden”.

Dwa lata temu Martyna Jakubowicz nagrała płytę z utworami amerykańskiej piosenkarki Joni Mitchell . A teraz Ty. Skąd ta moda?

Bardzo bym chciała, aby taka moda pojawiła się w Polsce. O ile amerykański jazz czy rock przebił się u nas bez problemów, to amerykański folk jakoś nie. Osiecka, Młynarski i Starsi Panowie już zostali przerobieni na wszystkie sposoby, jazzowe klasyki również - co więc zostaje? Joni Mitchell wciąż jest nieznana. Dlatego jako wokalistka jazzowa postanowiłam potraktować jej stare piosenki jako nowe standardy.

Dlaczego Mitchell nigdy nie zdobyła u nas wielkiej popularności?

Bo kojarzy się u nas z trochę „oazowym” śpiewaniem, które już się zestarzało. Dlatego, mimo że te piosenki są przebojowe w najwyższym kompozytorskim sensie, zostały trochę zapomniane. Postanowiłam im zrobić remont: zdjąć boazerię, powiększyć przestrzeń, wstawić nowe meble.

Jak Ci się śpiewa takie folkowe piosenki nasycone egzotycznymi smaczkami?

Świetnie! Od dłuższego czasu ciągnęło mnie do folku. Mało tego - ostatnio zafascynowałam się nawet muzyką country (śmiech).

Wybrałaś piosenki Mitchell z czasu, kiedy była w tym samym wieku co Ty teraz.

Przechodzę teraz taki sam przełomowy moment dla swojej kobiecości jak wtedy Joni. Do tej pory byłam totalną „chłopaczarą”. Większość ludzi znających mnie z płyt i koncertów nie wie, że jestem dynamiczną babką, dużo przeklinającą, chętnie imprezującą z chłopakami, trudną do przegadania. Ci, którzy znali mnie prywatnie, zawsze mówili, że między moim publicznym a prywatnym wizerunkiem jest straszny dysonans. Słyszałam to na tyle często, że przez ostatnie trzy lata próbowałam zunifikować te dwie swoje osobowości. Te eksperymenty były straszne - poszłam więc na terapię, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak jest. Mam teraz 26 lat - i dopiero gdzieś od roku zaczynam lubić kobietę we mnie. Dopuszczam ją coraz częściej do głosu i zaczynam się z tym czuć coraz bardziej komfortowo. Podobne przeobrażenie przechodziła Joni w latach 1970-1975. Też miała dużo ciężkich doświadczeń za młodu, co sprawiło, że stała się szybko bardzo męska, ale ciągle miała w sobie „dziewczyński” element. Poprzez jej piosenki odkryłam, że takie rozterki nie są niczym wyjątkowym.

No właśnie: masz 26 lat, a jesteś już po rozwodzie. Myślisz, że wyszłaś za wcześnie za mąż?

Być może. Wyszłam za mąż z wielkiej miłości. Mieliśmy aspiracje, aby pokazać wszystkim naszym rozbitym rodzinom, że akurat nam się uda. Ale rozjechaliśmy się z czasem. I kiedy wszystko zaczęło się sypać, stwierdziliśmy, że może nie warto się szarpać i spróbować ułożyć sobie życie na nowo osobno. Pozostajemy jednak w wielkiej przyjaźni z Makarym: wczoraj widzieliśmy się w knajpie z nim i z jego obecną dziewczyną. Było fajnie, ciepło i... śmiesznie. Wiem, że zawsze mogę liczyć na byłego męża i pozostanie on moim przyjacielem już na zawsze. Myślę, że również na odwrót.

Po rozwodzie niektórzy rzucają się w wir życia tak, jakby chcieli nadrobić „stracony” czas w małżeństwie. Miałaś taki moment?

Tak, było szaleństwo. Nie musiałam już prać majtek i opiekować się swoim partnerem w jego momentach słabości. „Popłynęłam” więc trochę. Potem jednak mi przeszło. Cóż: może to zabrzmi śmiesznie w ustach tak młodej dziewczyny, ale w końcu nie mam już dwudziestu lat! Dostrzegam u siebie zmiany: nie chce mi się codziennie biegać na imprezy. Cieszę się takimi urokami życia, jak robienie domowych przetworów czy ukwiecanie swojego balkonu (śmiech). Ta kobiecość, którą w sobie odkryłam, dodała mi więcej spokoju. Dlatego lubię teraz bardziej spędzać czas w domu, czytać dobrą książkę i patrzeć, jakie ładne kwiatki wyhodowałam.

Udział w telewizyjnym show był też w Twoim przypadku próbą zasmakowania czegoś odmiennego?

Miałam w tym programie okazję pośpiewać piosenki, których nie wykonuję na co dzień. Jednak wbrew umowom, show okazał się nie tak pozytywnym doświadczeniem, jak myślałam. Początkowo miałam mieć większą swobodę w doborze piosenek, okazało się jednak, że produkcja ma inne plany. Strasznie się więc wykłócałam - i chyba nie jestem od tamtego czasu ulubienicą telewizji. No ale co miałam robić, kiedy w programie folkowym chciano, abym śpiewała... „Waka Waka”? Ciężko było mi na to przystać.

Czyli nigdy więcej telewizji?

O Boże, nie mówię „nigdy więcej” telewizji w ogóle. Może „nigdy więcej” w takim formacie i w telewizji polskiej (śmiech).

Wspomniałaś o psychoterapii. Jaki wpływ miała ona na Twoją osobowość?

Wielki. Terapia to bardzo uwalniająca siła. Jest okazją do poznania siebie i mechanizmów, które nami kierują. Polecam to każdemu - nawet tym, którzy nie mają depresji czy problemów z psychiką. Terapia jest dla mnie formą higieny psychicznej. Tak nawiasem mówiąc studiuję obecnie psychologię i psychoseksuologię. Uważam bowiem, że wielu artystów zrobiłoby sobie wielką przysługę, gdyby się udało do terapeuty.

A dlaczego psychoseksuologia?

Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że żyjemy w Polsce w seksuologicznym ciemnogrodzie. Śpiewanie czy granie na instrumencie ma wiele wspólnego z ludzką seksualnością ze względu na umiejętność ekspresji. Zatrważające są też liczby impotentów przed czterdziestym rokiem życia. I nie mówię tu tylko o mężczyznach, bo są też młode a oziębłe kobiety, które wiecznie boli głowa. Nie jest to spowodowane niczym innym jak zaburzeniami psychiki, tempem życia, presją kariery i masą stresów, których nie uwalniamy w żaden sposób. Mamy totalny niedobór seksuologów w Polsce. Jeżeli więc ktoś lubi seks, potrafi o nim mówić i uważa to za wielką wartość w swoim życiu, to czemu się tym nie zająć? Przecież to seks w dużym stopniu determinuje nasze szczęście.

Pomieszkujesz trochę w USA. Jak w tej kwestii wygląda różnica między Polakami i Amerykanami?

Zdziwiłbyś się, jak pruderyjni są w tych sprawach Amerykanie! Ale są też bardziej otwarci w kontaktach międzyludzkich; uśmiechnięci, radośni i mniej oceniający. A to jest przywarą Polaków.

Myślisz, że masz szansę na zdobycie w USA takiej pozycji, jaką zdobyła Urszula Dudziak?

Trochę są inne czasy. Skupiam się więc na tym, aby robić swoje: nagrywam i koncertuję, jak najlepiej potrafię. Na Amerykę nie mam zasobów finansowych. Tam jest morze muzyków. Wielu wybitnych artystów ma codzienne prace - bo za koncerty nic nie dostają. Al Jarreau opowiadał, że też do 30. roku życia pracował w innym zawodzie. Dlatego do dzisiaj uważa życie z muzyki za wielki przywilej. Ja też tak sądzę. I doceniam to, że w Polsce mogę dziś żyć z muzyki, nie musząc przy tym robić z siebie pajaca w telewizji. Po co więc mam świrować?

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.