Ada, Tobie to wypada, czyli królowa życia, której wolno więcej

Czytaj dalej
Robert Migdał

Ada, Tobie to wypada, czyli królowa życia, której wolno więcej

Robert Migdał

Adrianna Eisenbach zadebiutowała w programie TTV „Królowe życia”, który święci sukcesy oglądalności. Jaka jest prywatnie?

Królowa życia powinna być...

...przed wszystkim szczera, zabawna. Pokazywać sobą i swoim życiem to, co pozytywne. Nie powinna być złośliwa. Musi mieć fajne życie.

A to fajne życie według pani, to...

Życie bez stresu. Oczywiście ten stres jest z nami zawsze, ale trzeba z nim walczyć. Warto się uśmiechać, szukać w życiu dobrych rzeczy. Ja tak staram się robić: lubię być wyluzowana, czerpać z życia pełnymi garściami.

Korzystać z życia, każdego dnia.

Ada, Tobie to wypada, czyli królowa życia, której wolno więcej

Bo mamy tylko jedno życie. Szkoda je zmarnować na dramaty. Nie wolno się zajmować tym, co robi jakaś tam Maryśka czy Kaśka. Niech każdy żyje swoim życiem. Otaczam się i kocham ludzi, którzy są pozytywni, którzy innym życzą dobrze. Bo jak ktoś jest osobą dobrą, taką z pozytywnym nastawieniem do świata, to ma barwne życie.

Pani nie tylko stara się barwnie żyć, ale też wygląda kolorowo.

Jestem taka. Cieszę się z małych i dużych rzeczy. Że jak wstaję rano, to mnie jeszcze nic nie boli. Że jestem zdrowa, że mam przyjaciół, bo całą resztę można kupić - oprócz miłości oczywiście.

Mówi pani o przyjaźniach. Jakich ludzi pani ceni?

Takich, którzy powiedzą: „hej, jesteś inna”, ale wyciągają do mnie rękę i mówią: „fajnie cię poznać”.

Zabawa modą, wyglądem. Od zawsze pani taka była?

Moja babcia miała sklep obuwniczy, więc się wychowałam wśród butów. I już jako mała dziewczynka zakładałam za duże szpilki i paradowałam w nich. To było fajne. Do dzisiaj mam „zaj...ba” na punkcie butów (śmiech).

Mówi pani: „żyję przyszłością, nie patrzę w przeszłość”.

Każdy ma jakieś doświadczenia w życiu, niekiedy są one negatywne. Ja o tych negatywnych staram się zapominać, nie myśleć. Wykorzystuję je: uczę się na swoich błędach.

Co to za negatywne doświadczenia?

Ada, Tobie to wypada, czyli królowa życia, której wolno więcej

Jako młoda dziewczyna wyjechałam z Polski do Niemiec, z małym dzieckiem. To były czasy Polski Ludowej. Nie znałam ani jednego słowa po niemiecku. Musiałam całe swoje życie zaczynać od nowa, w obcym kraju. Znalazłam się wśród ludzi o innej mentalności. To był trudny czas.

Dlaczego uciekła pani z Polski?

Mój syn był chory, a w Polsce nie mogłam dostać dla niego pomocy. Dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę i szukałam ratunku w Niemczech. Znajomi mówili do mnie: „Jesteś nienormalna, jak można w takim wieku wyjeżdżać. Jak sobie poradzisz?” Ja miałam wtedy 20 lat. Wiedziałam, że jeśli nie spróbuję, to nie wygram.

Trudne chwile?

Bardzo. Tęskniłam za domem, za rodziną, byłam sama z dzieckiem, nikogo nie znałam, nie umiałam mówić po niemiecku, nie mogłam się z nikim porozumieć. Mieszkałam w kontenerze - takim blaszanym, jedno pomieszczenie z łóżkiem piętrowym. Toaleta była jedna dla wszystkich, na zewnątrz. Później wszystko zaczęło się układać, poznałam wielu bardzo miłych Niemców, którzy mi pomogli. I w końcu poznałam mojego męża. Bardzo szybko wzięliśmy ślub, było wspaniale. Nie żałuję niczego. Małżeństwo było cudownym czasem, dopóki nie zaczęło się psuć.

Ile byliście małżeństwem?

25 lat.

Ćwierć wieku. Bardzo długo. Czemu się skończyło?

Z różnych powodów. Głównie z zazdrości.

Z jego strony, czy z pani?

Z jego.

Miał powody do zazdrości?

Ada, Tobie to wypada, czyli królowa życia, której wolno więcej

Nie. Całe małżeństwo dbałam o dom, o dzieci - mam dwóch synów. Codzienne pranie, sprzątanie, gotowanie, pieczenie ciast. Gdy dzieci dorosły - chciałam iść do pracy. I wtedy mąż nie był zachwycony. Zaczęło się między nami psuć.

Postawiła pani na swoim, poszła do pracy. Co pani robiła?

Pracowałam z wilkami.

Jak to? W jakimś zoo?

Wychowałam cztery wilki. Pracowałam u Tony’ego, który miał szkołę dla psów. Miał też wilki od Erica Zimmena - to był człowiek, który zajmował się odkrywaniem natury wilków, ich zwyczajami, pisał o nich książki. Jego też poznałam - to był fantastyczny człowiek. I pewnego dnia przywieźli maleńkie wilki, które miały tylko trzy dni, i trafiły do mnie do domu, pod moją opiekę. Przez 6 tygodni się nimi opiekowałam, karmiłam je co trzy godziny. Moi synowie mogli wychowywać się z wilkami... To było przeżycie. I niesamowite doświadczenie: obserwować te dzikie zwierzęta, jak w zaciszu domowym szybko rosną, bo wilki szybciej rosną niż psy. Po siedmiu tygodniach musiały się wyprowadzić z mojego domu, bo tak wysoko skakały, że mogły przeskoczyć przez płot. Bałam się o nie. Później mieszkały w ośrodku dla wilków, ale nadal zajmowałam się nimi jak matka.

Nie bała się pani już tych dorosłych wilków?

Nie, wilk nigdy nie zapomina, kto je karmił, kto je wychował. Gdy tylko podjeżdżałam, a wilki słyszały moje auto, to zaczynały wyć. Wiele lat tam pracowałam. Później pracowałem u prywatnego detektywa.

Co pani robiła? Śledziła mężczyzn, którzy zdradzają żony?

Oj nie, to nie była taka praca. To biuro detektywistyczne szukało, śledziło ludzi, którzy na przykład okradli bank - wzięli kredyty, nie oddawali, bo ukryli gdzieś pieniądze - byli dłużnikami. Takimi osobami się „zajmowałam”. Bardzo ciekawa praca. Raz musiałam pojechać na pogrzeb, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście dłużnik umarł - bo do banku dotarła informacja, że nie żyje. I musiałam zobaczyć, czy leży w trumnie. Ekstremalne doświadczenie.

I co, rzeczywiście umarł?

Tak.

Jest pani taką osoba, która nie potrafi usiedzieć na miejscu, którą cały czas gdzieś nosi, która jest ciekawa życia?

Kiedyś tak było. Bardzo mnie nosiło: wszystkiego chciałam spróbować, zobaczyć wszystko. Sporo podróżowałam: poznawałam nowych ludzi, nowe kultury. Jestem osobą bardzo otwartą. Ale tak się dzieje dopiero wtedy, kiedy kogoś bliżej poznam - na początku jestem trochę nieufna, wręcz nieśmiała.

Teraz osiadła pani we Wrocławiu. Skąd pomysł, żeby wrócić do rodzinnego miasta.

Tutaj się wychowałam, choć pierwsze lata mieszkałyśmy z mamą u babci, w jej domu w Kątach Wrocławskich. We Wrocławiu było dzieciństwo, nauka, aż do wyjazdu do Niemiec. A czemu wróciłam? Może dlatego, że nie lubię problemów, nie lubię się kłócić, i gdy moje małżeństwo zaczęło się psuć, wpadłam na pomysł, żeby przyjechać do domu, do rodziców... W Polsce bywałam rzadko i pomyślałam, że to jest teraz dobry czas, żeby trochę więcej pobyć z rodzicami - zwłaszcza że moi synowie mieszkają w Niemczech, są już dorośli, mają swoje życie. No i nie znają polskiego. Ten wyjazd to też była ucieczka od małżeńskich problemów, żeby zobaczyć, czy kiedy ta burza między nami się jakoś uspokoi, wyciszy, to może się jakoś odnajdziemy na nowo, gdy będzie nas dzielił spory dystans. Ale niestety tak się nie stało.

Mówi pani, że ma dorosłych synów, to ile pani ma lat?

Pięćdziesiąt.

Wcale nie wygląda pani na 50-kę.

Dziękuję bardzo.

Gdy tak patrzę na panią, to to, co od razu przykuwa uwagę, to ciało całe w tatuażach.

95 proc. ciała mam pokryte wzorami. Nie mam wytatuowanej tylko twarzy.

Skąd pomysł, żeby „wymalować” całe ciało?

Ada, Tobie to wypada, czyli królowa życia, której wolno więcej

Tatuaże podobały mi się zawsze, tylko mój mąż nie chciał, żebym je sobie robiła. Mówił: „Masz takie piękne ciało, nie rób tego”. Ale gdy wróciłam do Polski, to od razu wróciła mi myśl, żeby się wytatuować.

To te tatuaże nie powstawały od lat…

Nie, powstały przez ostatnie półtora roku. Wcześniej nie miałam ani jednego. I jak zaczęłam, to już na 100 proc.: nieraz chodziłam do studia tatuażu trzy, cztery razy w tygodniu.

Jak pani znosiła ten ból?

Na początku było ok. Miałam wielką radochę, że mnie ktoś wreszcie wytatuuje. Pod koniec - było źle. Głowa zapamiętała i zapisała każdy ból. Bolało bardzo, zwłaszcza gdy miałam tatuowane wnętrza dłoni. Jednak przetrwałam to, bo tatuaże to spełnienie moich marzeń.

Co jest na tatuażach?

Mój tatuaż to jest jedno wielkie dzieło sztuki, obraz. Stanowi całość. Każdy fragment mówi coś o mnie, jest bardzo osobisty - to nie są wzory wzięte z internetu. Na placach mam wytatuowaną czaszkę, która całuje kobietę, która umiera - to symbol mojego małżeństwa, które funkcjonowało wspaniale, ale niestety się zepsuło. Mam też wytatuowane róże, bo kwiaty bardzo lubię. Duże kwiaty - bo lubię wszystko, co duże, bo sama jestem malutka: mam tylko 160 centymetrów wzrostu. Na rękach mam skrzydła - żebym mogła fruwać. Mam mandale, które bardzo lubię - też przedstawiają kwiaty, to piękny motyw. Mam tatuaże przedstawiające oko kobiety i oko zwierzęcia, bo kobiety potrafią być bardzo drapieżne. I mam dużo węży - kojarzą mi się z rajem na ziemi, symbol tego, że wszyscy popełniamy jakieś błędy w życiu.

Wilki też są?

Nie, wilki są cały czas w mojej głowie, i w moim sercu.

Lubi pani luksus? Jest pani luksusową królową życia?

A co to jest luksus?

To czym dla pani jest luksus?

To nie być głodnym. Dla mnie luksusem są ziemniaki i jajko sadzone. Uwielbiam. Mogłabym to jeść dzień w dzień. Nie lubię rzeczy, które są skomplikowane i może też dlatego nie lubię skomplikowanego jedzenia. Lubię gołąbki, bigos. Poza tym ja jestem „pyra”. Uwielbiam ziemniaki w każdej postaci. Czy to są frytki, czy placki ziemniaczane: z sosikiem, ze śmietaną.

Z cukrem też?

Nie, bo ja jestem słodka.

Czym jest jeszcze dla pani luksus?

Mieć czas. Żeby się spotkać z przyjaciółmi, usiąść z nimi, porozmawiać. Mieć czas dla rodziców, dla rodziny. To jest bardzo cenne. To jest luksus. A z takich przyziemnych rzeczy to lubię luksusowe auta. Mam mercedesa i porsche. Lubię szybko jeździć - mam ciężką nogę.

Powiedziała pani, że jest sama. Serce jest wolne?

Tak.

A pani ideał mężczyzny?

Musi mieć humor. I musi być miły. A że nie lubię dramatów, to dobrze, żeby nie był za bardzo zazdrosny.

Robert Migdał

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.